Pierwszy dzień, a właściwie pierwsze pół dnia w Beskidach zaczęliśmy
ambitnie - zdobyliśmy Czupel (933 m.m.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu
Małego i tego pułapu nie przekroczyliśmy potem niemal przez tydzień.
Ale po kolei, znaczy z Bielska-Białej dojechaliśmy do Łodygowic.
Gdzie elegancko nas powitano.
Skąd ruszyliśmy spacerkiem w góry.
Ale się rozpędziliśmy i dotarliśmy do Japonii (drugiej?). I musieliśmy wracać, więc trochę drogi nadrobiliśmy.
A za wsią roztoczył się widok na Beskid Śląski (na Mały nie, bo w nim byliśmy). A konkretnie na Skrzyczne (po lewej i na drugiej fotce) i Klimczok.
Dalej drogi były różne.
Ale wszystkie wiodły do Karczmy Rzym... znaczy do diabła... a właściwie do Diablego Kamienia. Tfu, diabli nadali!
Tuż przed Czuplem zastał nas zachód Słońca... albo ktoś podpalił las, trudno ocenić.
A w dole Jezioro Międzybrodzkie
A oto i sam Czupel.
Potem już było z górki przez Magurkę Wilkowicką do chatki pod Rogaczem. A drogę oświetlała nam Bielsko-Biała.
A oto i sam Czupel.
Potem już było z górki przez Magurkę Wilkowicką do chatki pod Rogaczem. A drogę oświetlała nam Bielsko-Biała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz