Dzień zaczęliśmy od łojenia Potoku Surowicznego... sześć razy (to i tak pikuś, dzień wcześniej było siedem)
Potem przełoiliśmy Wisłoka (raz a porządnie, bez zdejmowania butów się nie obyło).
Jako że potoki nam się skończyły, a niektóry było mało, niektórzy postanowili złoić sobie nawzajem skórę.
A potem podreptaliśmy przez Darów, miejsce dawnej wsi znaczyły przydrożne krzyże, cerkwisko, cmentarz...
Z Darowa wdrapaliśmy się na pasmo Bukowicy i grzbietem, bukowym lasem podążyliśmy dalej.
Tam nabyłem okazyjnie bukowe portki
Po drodze, gdzieś z boku zrobiliśmy obiad. Oczywiście najpierw była tradycyjna ekspedycja do jara po wodę.
Gdy dotarliśmy do Tokarni...
Na
wschodzie było widać Chryszczatą (ta masywna), Łopiennik (ten z lewej z
dziubkiem), widać nawet było Połoninę Wetlińską (na zdjęciu niestety
nie).
Co ciekawe, w okolicy podpisywali nawet rzeczy oczywiste... i do tego błednie. Na zdjęciu krzak oznaczony jako ścieżka.
A z Tokarni trzeba było jeszcze spaść do Przybyszowa na miejsce noclegowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz