W Łodzi zostałem zakwaterowany w Aardomie - tanim hoteliku na przedmieściu,
co prawda niezbyt wygodne łóżko, ale za to tequila w standardzie. Jako że nagle przyszła zima, aard wypożyczył mi rower i pojechaliśmy przez Piotrkowską do Odhuanni.
Z odhuanni porwaliśmy huanna i pojechaliśmy na północ, odwiedzając po drodze najcenniejszy zabytek w Łodzi - Dom Strażaka.
A potem myk do Lasu Łagiewnickiego - stawy w Arturówku (o na tym Authorze jechałem).
Kapliczki św. Antoniego i równie świętego Rocha.
Klaszto franciszkanów.
I niepokalany parking.
Ruszyliśmy z opony dalej, ale dróżka okazała się tak wyślizgana, że kilka razy treaciliśmy przyczepność, a huann zawarł bliższy kontakt z Matką Ziemią. Tak dotarlimy do cmentarza z taką oto rzeźbą.
I takim oto ogłoszeniem - wklejam tutaj, jakby ktoś szukał fachowców.
Na chwilę wyjechaliśmy poza Łódź, ale ze względu na śliskość bocznych dróżek zawróciliśmy do miasta, na drogi co prawda kałużowe straszliwie, ale za to o większej przyczepności.
I z powrotem do Odhuanni - rowery zostawione na klatce schodowej stopniały, woda wytopiona spłynęła po schodach, zakręciła, spłynęła po kolejnych schodach i zebrała się pod wycieraczką w zbiornik wodny bez znaczenia strategicznego, ale za to wielce upierdliwy. Oto aard w akcji osuszania.
A potem do Aardomu po graty, na dworzec i do domu.
Zobacz też galerię na Picasie - link.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz