W ostatni weekend postanowić odwiedzić stryjka, no i
wybrałem się na wycieczkę do sąsiedniego ramienia galaktyki. Wracając
zahaczyłem o fałdę czasoprzestrzenną jak wychodziłem z Obłoku Oorta i
mój rower hiperprzestrzenny wpadł w poślizg... ledwie go opanowałem i co
prawda idealnie w lądowisko trafiłem, ale nie w 2011 tylko 2017.
Przez te kilka lat zepsuła się strasznie obsługa naziemna - lądowisko zapyziałe, zarośnięte i jeszcze jakieś robale się zalęgły.
Zlazłem
z roweru i postawiłem wreszcie nogi na ojczystym betonie. Jak chwilę
odsapnąłem, to tak sobie pomyślałem, że wybudowano nowy kosmodrom, a
tego starego nie zburzono tylko ze względu na zbłąkanych wędrowców
takich jak ja.
Ponieważ
port kosmiczny był w trybie offline, a ja musiałem kilka godzin
odczekać zanim ruszę w podróż we właściwy czas, to postanowiłem się
przejść po okolicy.
Już po kilku minutach okazało się że łączność ze światem dosłownie podupadła.
Krwiożercze brzozy zajęły się słupami i po niektórych zostały tylko ogryzki.
A innymi zajęły się betonożerne robale, które znałem z płyty kosmodromu.
Chciałem się jednemu bliżej przyjrzeć, ale ten zawinął się, wbił się z powrotem w beton i po chwili zniknął.
Kontynuowałem
spacer i okazało się że gościnność mieszkańców Mazowsza uleciała gdzieś
w mroźne otchłanie kosmiczne, a mnie przywitały zabite dechami okna i
studnie.
Ale... w końcu trafiłem na jakąś chatynkę z otwartymi na oścież drzwiami zapraszającymi do środka.
Ale
w środku ziała pustka i żywej duszy nie było. Wędrowałem dalej od
jednego gospodarstwa do drugiego, ale wszędzie pustka i ruiny.
Teraz już byłem pewien, że nagle nadeszła zagłada. Nikt nie zdążył się schronić w schronach, które tez stały otwarte i puste.
Gdy
tak snułem się w ponurym nastroju, omal nie padłem ofiarą zdziczałych
pluszaków, ale w porę zauważyłem niebezpieczeństwo i od tej chwili
starałem się mieć na baczności.
Ale nie ma tego złego... przynajmniej pies wreszcie się zerwał z łańcucha.
Upadły wszelkie płoty, mury i inne bariery... niektóre płoty jeszcze stały, ale wkrótce i one runą zmurszałe.
Tak jak ten belkowy mur postawiony na krzywy ryj i rybi ogon.
Czasem siatka i drut kolczasty pożarła rdza, a ostała się tylko brama.
I tylko bezrobotne anioły stróże z nudów grały w karty.
Ale nie wszystkie... niektóre świątki opuściły podupadające kapliczki
I podążyły tam gdzie krzyże wskazują, za mieszkańcami tej ziemi, mając nadzieję że i tam będą im potrzebne.
Ten z kapliczki powyżej chyba niedawno uleciał, bo znalazłem kilka jego piór.
Hej mamuśka! Fajrant! Nie ma już kogo ocieszać, pora zejść z piedestału.
Nie
wiem jaka zagłada nadeszła i dokładnie kiedy... za sześc lat, czy może
za rok? Ale tak sobie myślę, że pora zapakować sakwy i odwiedzić
ponownie stryjka... tyle że tym razem złożyć mu naprawdę długą wizytę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz