trasa: przełęcz 886 - Lutańska Holica - storczykowa polanka pod Pesym Wierchem
Poranek w jarze.
A potem trzeba było wdrapac się na Holice, droga wiodła przez las... jaworowy las z zielonym dywanem śnieżycy wiosennej (i nie tylko).
A gdy z niego wyszliśmy, okazało się, że pogoda się psuje... oto pierwsza chmurka nad Ostrą Horą.
A my idziemy pod górę, a za naszymi plecami Połonina Równa. Tu po wyjściu z lasu nie było żadnej ścieżki, więc szliśmy połoniną na przełaj.
A przed nami nad Holica chmury się kłębią.
To była dokładnie połowa wyjazdu, dlatego uczciliśmy to rozwałką na szczycie.
A oto widoczek na Lutę, wieś od której góra wzięła nazwę, wieś do której jutro schodzimy.
To był dzień dożerania resztek, bo we wsi według planu mieliśmy być wcześniej. Zalegliśmy przy skałkach pod Holicą i zagotowawszy wodę, przygotowaliśmy przegryzkę. Oto moje danie - barszcz zagęszczany pokrojonym w kostkę żółtym serem, fetą i resztką skrytożerczego kabanosa. Miałem mieszane uczucia, jeśli chodzi o dodanie fety, a wyszło bardzo mniamuśne danie.
Schodziliśmy już drogą, bo pod szczytem jakaś się znalazła.
Od tej strony, przy drodze, walało się strasznie dużo śmieci... łąka cała pokryta była kwiatami butelkowca (wiosna, co robić).
My tu śmieliśmy się z pierwszych chmurek, ale zachmurzenie wzrosło, zmieniło kolor na ponury, ołowiany i zaczęło grzmieć.
Szukając miejsca na szybkie rozbicie namiotów, zahaczyliśmy o jar i nabraliśmy wody na wypadek gdyby się rozpadało na dobre i trzeba gotować w przedsionku.
A kawałek dalej rozbiliśmy się na storczykowej łące, poganiani pomrukami dochądzącymi z góry i pierwszymi kroplami deszczu.
Trochę popadało bez przekonania, ale szybko przeszło i można było już spokojnie wziąć się za rozpalenie ogniska i gotowanie. Ale najpierw rzut okiem na łąkę, na niej i na skraju lasu znaleźć można było kilkanaście kwiatków, a przede wszystkim storczyki, a właściwie kukułki.. zapewne kukułki bzowe dwojga kolorów.
Chłopaki się nieźle narąbali...
Prawie przedziabali na pół, ale przedwcześnie zrezygnowali i wujek To Mi musiał dokończyć rąbanie.
Dodam,
że na obiadokolację był dziś żurek. Szykując żarcie na wyjazd,
znalazłem w domu kilka torebek żurku, który najprawdopodobniej w zeszłym
roku nosiłem w Pirenejach, ale że odpadł nam jeden posiłek, to z nim
wróciłem. Teraz się przydał, mieliśmy do niego kiełbasę i suszone
warzywka, tak więc wyszła pyszna zupa... nawet o dziwo się nią
najedliśmy, dopiero następnego dnia poczuliśmy, że nie był to jednak
pełnowartościowy posiłek.Poranek w jarze.
A potem trzeba było wdrapac się na Holice, droga wiodła przez las... jaworowy las z zielonym dywanem śnieżycy wiosennej (i nie tylko).
A gdy z niego wyszliśmy, okazało się, że pogoda się psuje... oto pierwsza chmurka nad Ostrą Horą.
A my idziemy pod górę, a za naszymi plecami Połonina Równa. Tu po wyjściu z lasu nie było żadnej ścieżki, więc szliśmy połoniną na przełaj.
A przed nami nad Holica chmury się kłębią.
To była dokładnie połowa wyjazdu, dlatego uczciliśmy to rozwałką na szczycie.
A oto widoczek na Lutę, wieś od której góra wzięła nazwę, wieś do której jutro schodzimy.
To był dzień dożerania resztek, bo we wsi według planu mieliśmy być wcześniej. Zalegliśmy przy skałkach pod Holicą i zagotowawszy wodę, przygotowaliśmy przegryzkę. Oto moje danie - barszcz zagęszczany pokrojonym w kostkę żółtym serem, fetą i resztką skrytożerczego kabanosa. Miałem mieszane uczucia, jeśli chodzi o dodanie fety, a wyszło bardzo mniamuśne danie.
Schodziliśmy już drogą, bo pod szczytem jakaś się znalazła.
Od tej strony, przy drodze, walało się strasznie dużo śmieci... łąka cała pokryta była kwiatami butelkowca (wiosna, co robić).
My tu śmieliśmy się z pierwszych chmurek, ale zachmurzenie wzrosło, zmieniło kolor na ponury, ołowiany i zaczęło grzmieć.
Szukając miejsca na szybkie rozbicie namiotów, zahaczyliśmy o jar i nabraliśmy wody na wypadek gdyby się rozpadało na dobre i trzeba gotować w przedsionku.
A kawałek dalej rozbiliśmy się na storczykowej łące, poganiani pomrukami dochądzącymi z góry i pierwszymi kroplami deszczu.
Trochę popadało bez przekonania, ale szybko przeszło i można było już spokojnie wziąć się za rozpalenie ogniska i gotowanie. Ale najpierw rzut okiem na łąkę, na niej i na skraju lasu znaleźć można było kilkanaście kwiatków, a przede wszystkim storczyki, a właściwie kukułki.. zapewne kukułki bzowe dwojga kolorów.
Chłopaki się nieźle narąbali...
Prawie przedziabali na pół, ale przedwcześnie zrezygnowali i wujek To Mi musiał dokończyć rąbanie.
To tyle jeśli chodzi o połoninną część wyjazdu. Zostały jeszcze cztery dni, a co wtedy robiliśmy, o tym w następnych częściach relacji.
Relacja dzień po dniu:
25.04, 26.04, 27.04, 28.04, 29.04, 30.04, 01.05, 02.05, 03.05
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz