niedziela, 29 lipca 2018

Ogniem i sikawką (Walery Wątróbka)

Ostatnio strażacy byli na czasie, można nawet  powiedzieć, że był to gorący temat.Oto jak o przedwojennej straży pożarnej pisał Walerek ("Straż Mirowska" ze zbioru "Szafa gra"). W tej sytuacji Walerek, który zawsze chętnie pospieszy z pomocą i np. przed wojną ruszył z odsieczą do Abisynii prać mussolińczaków (1935-08-25 Dzien Dobry! ), teraz jedzie do Szwecji gasić pożary.

A zee Szwedami Walerek też miał doświadczenia zarówno  przed wojną (1937-06-28 Dzien Dobry!), jak  i po wojnie ("Nie dajmy się zagiąć" - str. 1 i 2, str. 3 ze zbioru "A to ci polka!").

rys. Jerzy Zaruba ze zbioru "Szafa gra"

Żyrardowscy strażacy wyruszają na akcję z koszar... może i do Szwecji



 
Muzeum Pożarnictwa w Niepokalanowie


Ogniem i sikawką

Drogie Czytelniki, miałem dalej dziś mówić o letniakach w Żerardowie, ale co innego mi się na język ciśnie. Głośno ostatnio o naszych strażakach, którzy pojechali Szwedziakom Potop zrobić. Nie chodzi to o rewanż sprzed paru setek lat, ale o to że będą ich ratować od klęski ognia i popiołu. Miło było patrzeć jak czerwoną kolumną zasuwają do mokrej roboty, chociaż już tego fasonu co przed wojną nie mają, jak gazowali z trąbieniem przez miasto i błyskali wyglansowanymi mosiężnymi czapkami, to dopiero było na co popatrzyć.

Ale i tak z tych emocji usiedzieć w domu nie mogłem, totyż postanowiłem również z odsieczą wyruszyć na północ. Zwłaszcza że początek lata był u nasz mocno deszczowy, to teraz będzie okazja fest się opalić. A musicie wiedzieć, że ja za honorowego rycerza świętego Floriana jestem, niejeden raz do rana gazowałem "Pod strażakiem" koło mirowskich koszar straży ogniowej. Namówiłem więc szwagra, który również jest również pierwszem fachowcem w robocie ogniowej, parę lat temu nazad robił za pomocnika malarza, gdy był remont remizy. Szykujemy się więc oba cwaj do podróży, a tu Gienia zaczyna cholerować, że w żadnym razie nas nie puści, bo Szwedziaki swego czasu z ichnim Orbisem przyjechali do nas większą wycieczką na kolubrynach i tak zwiedzali kraj wzdłuż i wszeż, że po tej awanturze wszyscy rodacy z podbitymi ślipkami chodzili i żadna cała szyba się w Polsce nie ostała.

Swoją rację małżonka ma, ale przetłomaczyłem jej, że po pierwsze primo Kmicic sam jeden jem w końcu kota pogonił i takie knoty dostali, że nawiewali aż się kurzyło i od tej pory dwa razy się zastanowią nim się w Polskie zapuszczą. A po drugie sekunde sąsiadamy jesteśmy, więc to normalne że od czasu do czasu jakieś mordobicie odchodzi. Jak na przykład Gienia ze Skubliszewską się czasami za loki wezmą, to potem przez tydzień poobijane chodzą, ale potem znowu są najlepsze psiapsiółki. Mało tego, trzeba wiedzieć że wtedy za kuzynów byliśmy, bo jak raz i u  nasz na tronie Szwedziak siedział, a w rodzinie to jeszcze gorsze awantury. Nieraz jak ze szwagrem mocno podkropione późno do domu wracami, to bywa że Gienia tak nas w ciemię talerzem, albo pogrzebaczem pizdnie, to tydzień albo półtora w łóżkach musiem się kurować. A Gienia jest w rzucie zastawą stołową pierwsza sportówka i na Olempiadzie może startować, także samo pogrzebaczem, wałkiem, czy inszym tłuczkiem prima sort fechtuje.

Ale wracając do Szwedziaków, to jeszcze trzeba pamiętać że dzięki niem Warszawa jest teraz za stołeczne miasto. Bo jak spojrzycie na ten słup przed zamkiem, to na górze nie sterczy jakiś taternik, co krzyża na Giewoncie się trzyma by nie zlecieć na pysk, tylko król Zegmont z pałaszem. Pomnik ten warszawscy rodacy mu wystawili, bo gdyby nie on, to Warszawa byłaby dzisiaj za jakiś Grójec, albo inny Parzęczew, a było to tak: wybory na króla się na Woli odbywali i za jednego z kandydatów był tenże Zygmuś, któren specjalnie ze Szwecji tu przyjechał, bo mu się widziała ta fucha. Kupa narodu się tu zjechała, kwater zabrakło, to ludziska w namiotach po ulicach spali, Zyzuś zaś ich tak zatrajlował, że koniec końców za króla się został. Pojechał więc do królewskiego M4 w Krakowie, ale stamtąd do rodziny w Szwecji daleko, kilka tygodni parowcami po Wiśle, a potem jeszcze po Bałtyku musiał zasuwać, zeby do stryja na imieniny przyjechać. A jak już dotarł, to okazywało się że za późno na ochlaj i koryto, bo goście wszystko wtrąbili. A jak mu się jeszcze chałupa w Krakowie sfajczyła, to powiedział:
- Chromolę, nie odbuduję tego Wawla, bo w cholerę stąd wszędzie daleko. Zasuwam do Warszawy, bo tam widzę że polskie króle nielichą chałupę mają, do której na letniaki przyjeżdżają. Nada się, tylko fest piec się obstaluje przed zimą, graty i służbę sprowadzi, to i cały rok się tu wytrzymie.

- Tak więc miłościo moja konsystorko i cywilna - kończę pogadankie historyczne - było nie było, jadziemy utrzymywać stosunki dobrosąsiedzkie...
- Ja ci dam stosunki zbereźniku jeden! Szwedki jedziesz podszczywać - i lu mnie z zaskoczenia, ażem się kopytami nakrył. Dopiero jak mnie zamroczenie minęło, żem jej przetłumaczył zawiłości języka ojczystego, ale i tak krzywo na mnie patrzyła i klątwy mruczała pod nosem.

Ze szwagroszczakiem szybko sie spakowaliśmy, zabraliśmy skrzynkie czystej i półliterek gorzkiej do zakrapiania, bo przecie o suchym pysku z żywiołem walczyć nie będziem, a tam ponoć wyrób monopolowy pod udziałkiem. Takie prawo obowiązuje, że zaczem jeden głębszy się wychyli, obiad z trzech dań z komputem trzeba opchnąć, znakiem tego z samą zagrychą problemu być nie powinno, tylko słoik korniszonków i dwa jajka na drogę wzięlim.

Cała kamienica nas żegnała ze łzamy w oczach, kiedy wyruszaliśmy, sąsiad nas nawet zaopatrzył w gasnicę z samochodu, bo mu rok temu nazad ważność straciła. Zasunęlim od razu na dworzec i kapujem w telewizorek jaki najbliższy pociąg na północ. Grodziszk nie, bo na zachód, Radom znowuż na południe, Tłuszcz...
- Dobra, jadziem na Tłuszcz - wyrwał się Piekutoszczak.
- Co ty, zupełnie Cie pogrzało? Przecież to na wschód.
- W Tłuszczu się przesiadasz na Ostrołękie, a to już prosto na północ.


Pociąg Warszawa - Tłuszcz

Co racja, to racja, no to kupiliśmy bilety i czekamy na peronie. Ale szwagier tak mnie zatrajlował, że gdy wjechał pociąg nie zdążyłem zobaczyć co ma na czółku napisane. Pytam więc jakiegoś faceta:
- Panie, jaki to pociąg?
- Zielony.
- Dokąd...
- Do połowy.
- Na Tłuszcz on?
- Nie, na elekstrykę.
Nagła krew mnie zalała, bo niewąsko nasz obciął i to trzy razy z rzędu. Ale udało mi się utrzymać nerwy na wodzy. Szwagroszczak nie utrzymał i lu go w mordę.
- Ożesz ty flimonie za baczki szarpany, z poważnych podróżnych w służbie ojczyzny na pomoc bratnim narodom jadących żarty sobie stroisz? Drakie humorystyczne publicznie uskuteczniasz? Już ja ci pokażę taki kabareton, że przez miesiąc będziesz się tarzał ze śmiechu w Szpitalu Praskiem jak cię będą składać do kupy - i jak mu nie poprawi z drugiej strony, jak nie przyłoży jeszcze raz. Kotłowanina nielicha się zrobiła, aż SOKiści przylecieli, nasz za halc i na komisariat, gdzie do rana  mnie ze szwagrem zamkli. A dlaczego? Za to że chcieliśmy informacje turystyczne uzyskać u jakiegoś lebiegi w te i nazad Poniatoszczakiem na Pragie pędzonego.

Wyspaliśmy się w państwowem pensjonacie i rano z powrotem zasuwamy na dworzec. Tem razem kapujemy co to za pociąg, żeby znów się głupio nie naciąć. Tłuszcz przyjechał, załadowaliśmy się, a ponieważ śniadania nam nie dali w mamrze, napoczęliśmy flaszkie pod te jajka. Pociąg ładnie zasuwa, aż nagle stanął w szczerym polu, stoi i stoi. Zaniepokoiło nas to deczko, bo na przesiadkę mamy ledwie kwadrans i to niecały. Akurat przyszła konduktorka sprawdzać bilety, więc pytam czy zdążymy.
- To zależy ile jeszcze postoi. Nieraz jak przytrzymają pod Rembertowem dłużej, to trzeba dzwonić że są pasażerowie na Ostrołękę - westchnęła i przysiadła na chwilę -  Kiedyś wjeżdżamy spóźnieni do Tłuszcza i widzę, że Ostrołęka rusza z peronu, więc dzwonię i pytam "Ostrołęka, dlaczego odjeżdżasz!?", a on na to "Mam zielone światło, to jadę"... a to było tylko 5 minut i powinno wystarczyć na skomunikowanie, a teraz weź czekaj do południa na następny.

Zapowiada się więc nerwówka i bieganie po peronach, no to żeby być w formie na te sportowe wyczyny, wyciągamy kolejną buteleczkie i bierzemy się za korniszonki. Do Tluszcza wjeżdżamy na styk, wypadamy z pociągu i galopem do tunelu, ale gdy wypadliśmy na drugi peron, to nas zamurowało. Zamiast porzundnego pociągu stoi jakiś wagonik, co to nim się zacznie już się kończy. Za nami po schodach wchodzi zaznajomiona wcześniej konduktorka.
- Autobusik, autobusik. Wsiadajcie panowie śmiało.
No to wkitowaliśmy się do środka, a tam z wyglądu ni to ogórek, ni to Autosan, takżesamo klimacik wycieczki autokarowej, w środku grzybiarze, wędkarze, wycieczka studenckiego klubu turystycznego ze średnią wieku 45 lat. No teraz tyle się studiuje, bo jak obywatel zrobi inżeniera czy magistra, to okazuje się że na nikim wrażenia to nie robi i trzeba się się brać za drugi, trzeci fakultet, a latka lecą. Ale równe młodziaki byli, ogórki nam się skończyli, to podzielili się swoją wałówką, my zaś zrewanżowaliśmy się kolejną butelczyną wyrobu wysokowyskokowego i tak wesoło minęła nam podróż.





szynobus Tłuszcz - Ostrołęka

A w Ostrołęce kapota, okazało się że żaden pociąg dalej nie jeździ, pekaesów takżesamo nie ma. Zasiedliśmy więc w barze "Pod Semaforem" i radzimy co dalej. Zamówiliśmy kilka kolejek, żeby zapasów bardziej nie uszczuplać. Aż tu nagle słyszymy z radia, że w Grecji pali się tak samo, jeżeli nie bardziej jak u Szwedziaków. Bez namysłu zdecydowaliśmy, że trzeba zasuwać na ten antyczny półwysep i ratować staroświeckie pamiątki.
- Widzisz Feluś - zasuwam gadkie - nasze dzielne strażaki we Szwecji już pewnie dogaszają popiół, więc nic tam po nas, jadziem z powrotem w dół globusa ratować Bałkańczyków.

Tyle że "Pod Semaforem" przegazowaliśmy resztę fonduszy na podróż. Ale cóż, strażakom fondnęli prom za darmochę, to nam się pociąg należy, totyż na pewniaka pakujemy pakujemy się bez biletów. Ale co z tego, skoro konduktor był żłób nieużyty i nic poza własnem  podwórkiem go nie obchodziło. Szwagier zbeształ go publicznem słowem i w ucho dał zeby nauka się utrwaliła, ale w stolycy już na nas czekali granatowi funkcjonariusze i znów mieliśmy nocleg na koszt państwa.

W ten deseń nie udało się udzielić braterskiej pomocy zaprzyjaźnionym narodom i zostaliśmy w Warszawie. Może to i dobrze, bo jak strażaki rozjadą się na wszystkie strony ratować całą Europę, to kto będzie gasił, jak pożar u nasz wybuchnie? Wiadomo - ja ze szwagrem.

Wątróbka i Piekutoszczak potrzebni od zaraz! (1934-05-13 Dzien Dobry!)

Walerek się chyba  zapłacze! (1934-04-29, Dzień Dobry !)



No i na koniec wycinek o tym, że praca strażaków bywa niebezpieczn. Swoją drogą, u nas na Mazowszu to ludzie mieli fason, przyjechali strażacy gasić stodołę, to jeszcze dostali po mordzie.


 1934-05-27, Dzień Dobry!

Zobacz też inne felietony à la Wiech:

oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Muchomory w sosie komarowem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz