A gdy się weselicie,
wznieście szklanice za tych co w górach... za tych co szczyty
niebosiężne zdobywają i za tych co w górach zostali na zawsze.
niedziela, 28 lutego 2010
wtorek, 23 lutego 2010
Przejście przez tory
Oto ono, oto bezpieczne
przejście przez tory... barierki sprawiają, że człowiek idąc widzi co
jedzie z lewej, co jedzie z prawej i nie wpadnie z rozpędu i bez
oglądania, na tory prosto pod koła pociągu.
To tyle jeśli chodzi o teorię, przechodzimy do prachtyki - torów tu od groma, co chwila barierki i zakręty, a ruch pociągów w tym miejscu minimalny. Jak ludzie z tego przejścia korzystają? Wydeptana ścieżka mówi wszystko.
A spróbujcie tędy przejść z rowerem, to dopiero wyzwanie! Mnie już w połowie trafiał szlag i skupiałem się na kolejnym przeprowadzeniu bezkolizyjnie roweru przez zakręt między barierkami, prawie nie zwracając uwagi na to, czy coś przypadkiem nie nadjeżdża.
A poza tym, jak widzicie, przejście jest nieodśnieżone, mimo że solidna pokrywa śniegu była już od miesiąca. Ale ścieżka w tym miejscu jest także latem.
Jednak PKP znalazło sposób na nielegalne skróty - gdy byłem tam kolejne dwa tygodnie później, okazało się, że wreszcie odśnieżyło przejście, zaspę zwalając na ścieżkę. Ha! Spróbujcie teraz tamtędy przejść!!!
I na koniec, poza torem z pierwszych zdjęć po którym z rzadka coś przejedze (i powiedzmy że jest jakiś sens tego labiryntu), na pozostałe (dwa chyba), wyglądają tak:
Znaczy to, że przez półtora miesiąca nie przejechało tędy nic! Jaki jest więc sens 2/3 tego labiryntu???
To tyle jeśli chodzi o teorię, przechodzimy do prachtyki - torów tu od groma, co chwila barierki i zakręty, a ruch pociągów w tym miejscu minimalny. Jak ludzie z tego przejścia korzystają? Wydeptana ścieżka mówi wszystko.
A spróbujcie tędy przejść z rowerem, to dopiero wyzwanie! Mnie już w połowie trafiał szlag i skupiałem się na kolejnym przeprowadzeniu bezkolizyjnie roweru przez zakręt między barierkami, prawie nie zwracając uwagi na to, czy coś przypadkiem nie nadjeżdża.
A poza tym, jak widzicie, przejście jest nieodśnieżone, mimo że solidna pokrywa śniegu była już od miesiąca. Ale ścieżka w tym miejscu jest także latem.
Jednak PKP znalazło sposób na nielegalne skróty - gdy byłem tam kolejne dwa tygodnie później, okazało się, że wreszcie odśnieżyło przejście, zaspę zwalając na ścieżkę. Ha! Spróbujcie teraz tamtędy przejść!!!
I na koniec, poza torem z pierwszych zdjęć po którym z rzadka coś przejedze (i powiedzmy że jest jakiś sens tego labiryntu), na pozostałe (dwa chyba), wyglądają tak:
Znaczy to, że przez półtora miesiąca nie przejechało tędy nic! Jaki jest więc sens 2/3 tego labiryntu???
sobota, 20 lutego 2010
Poczet Morderczyń Warszawskich
Dziś 28. akcja GTWb: ofiary psychopatycznych morderców w przestrzeni miejskiej...
do ofiar jeszcze przejdziemy, ale najpierw przedstawię Wam główne
bohaterki. oto Poczet Morderczyń Warszawskich... Psychopatycznych
Morderczyń oczywiście. A w tym temacie stolica ma się czym pochwalić,
jest tu wystarczająco materiału na niejeden mroczny kryminał i thriller.
A teraz, dla odmiany ktoś kogo doskonale znacie. Na co dzień przykładna internautka, Matka Polka licznych blogów, forumowiczka rozpoznawalna na wielu forach, co jednym słowem niejeden flejm wywołała.
Natomiast po pracy i surfowaniu po spienionych falach jęternetu rusza na miasto i biada wam jeśli spotkacie na swojej drodze tą zakapturzoną postać.
Znana z wyrafinowanego gustu i doboru nietypowych narzędzi zbrodni, po których użyciu najlepsi eksperci policyjni maja problemy z identyfikacją nie tylko tożsamości ofiary, ale nawet gatunku do którego należała!
A oto jej najnowsze dzieło: "Żerańska Masakra Łopatką Ogrodniczą"
A teraz, dla odmiany ktoś kogo doskonale znacie. Na co dzień przykładna internautka, Matka Polka licznych blogów, forumowiczka rozpoznawalna na wielu forach, co jednym słowem niejeden flejm wywołała.
Natomiast po pracy i surfowaniu po spienionych falach jęternetu rusza na miasto i biada wam jeśli spotkacie na swojej drodze tą zakapturzoną postać.
Znana z wyrafinowanego gustu i doboru nietypowych narzędzi zbrodni, po których użyciu najlepsi eksperci policyjni maja problemy z identyfikacją nie tylko tożsamości ofiary, ale nawet gatunku do którego należała!
A oto jej najnowsze dzieło: "Żerańska Masakra Łopatką Ogrodniczą"
Zbrodnia ZOMO na Golędzinowie
Jesteśmy na dawnych terenach zajmowanych przez warszawską jednostkę ZOMO. Oto niepozorne baraki.
Wstepu do nich bronią potężne, magiczne runy.
Baraki byłyby do tej pory niedostępne, gdyby nie tajemniczy pożar 3,5 roku temu, który zniszczył część zabezpieczeń. Potem w oknach zauważono tajemnicze postacie.
Po zbadaniu sprawy, okazało się, że są to dyktowe ludki, które ZOMO wykorzystywało podczas ćwiczeń. W ich trakcie bestialsko zamordowano tysiące dyktowych ludków.
Dyktowy Ludek 1: To były straszne czasy, trzymano nas w nieludzkich warunkach w magazynach, byliśmy stłoczeni na niewielkiej przestrzeni, zero prywatności, zero podstawowych wygód.
Dyktowy Ludek 2: Przychodzili o każdej porze dnia i nocy, by zabrać część z nas. Potem słyszeliśmy strzały i tylko nieliczni szczęśliwcy wracali do magazynu.
Dyktowy Ludek 1: Kiedyś zabrano mnie, część z nas ustawiono na strzelnicy... z tych nikt nie ocalał. Resztę, w tym mnie, rozmieszczono na poligonie i zaczęły się ćwiczenia. Milicjanci biegali i strzelali do nas. Większość zginęła, ja ocalałem i wróciłem do magazynu.
Dyktowy Ludek 1: Czasy się zmienili, ZOMOwcy zapieczętowali baraki runami i tak tkwiliśmy tutaj. Nie mogliśmy się stąd wydostać i nikt nie mógł tu wejść. Ale przynajmniej mieliśmy spokój i nikt nas nie zabierał na strzelanie.
Dyktowy Ludek 2: Kilka lat temu pojawili się ludzie, którzy potrafili zdjąć runy. Przygotowali pomieszczenie zabezpieczone runami przeciwpożarowymi, wywozili tam ciała zabitych dyktowych ludków i palili.
Dyktowy Ludek 1: Na koniec zabrali tam nas, czyli tych którzy ocaleli z masakr. Pomieszczenie było wypalone, pełne popiołu, ale też świeżego chrustu polanego benzyną. Na koniec podpalono chrust i zamknięto drzwi.
Dyktowy Ludek 2: To co się zaczęło dziać później było straszne... na szczęście jeden z runów był niedbale wykonany i udało nam się go zniszczyć. Niestety dla większości z nas już nie było ratunku, ale nielicznym udało się uratować. Przez dziurę w zabezpieczeniu ogień zapalił zewnętrzne ściany, dachy baraków i cześć z nich doszczętnie spłonęła. A dla nas skończył się wreszcie ten koszmar.
Kulisy tej straszliwej zbrodni opisaliśmy dla Was w ramach 28. akcji GTWb: ofiary psychopatycznych morderców w przestrzeni miejskiej.
Wstepu do nich bronią potężne, magiczne runy.
Baraki byłyby do tej pory niedostępne, gdyby nie tajemniczy pożar 3,5 roku temu, który zniszczył część zabezpieczeń. Potem w oknach zauważono tajemnicze postacie.
Po zbadaniu sprawy, okazało się, że są to dyktowe ludki, które ZOMO wykorzystywało podczas ćwiczeń. W ich trakcie bestialsko zamordowano tysiące dyktowych ludków.
Dyktowy Ludek 1: To były straszne czasy, trzymano nas w nieludzkich warunkach w magazynach, byliśmy stłoczeni na niewielkiej przestrzeni, zero prywatności, zero podstawowych wygód.
Dyktowy Ludek 2: Przychodzili o każdej porze dnia i nocy, by zabrać część z nas. Potem słyszeliśmy strzały i tylko nieliczni szczęśliwcy wracali do magazynu.
Dyktowy Ludek 1: Kiedyś zabrano mnie, część z nas ustawiono na strzelnicy... z tych nikt nie ocalał. Resztę, w tym mnie, rozmieszczono na poligonie i zaczęły się ćwiczenia. Milicjanci biegali i strzelali do nas. Większość zginęła, ja ocalałem i wróciłem do magazynu.
Dyktowy Ludek 1: Czasy się zmienili, ZOMOwcy zapieczętowali baraki runami i tak tkwiliśmy tutaj. Nie mogliśmy się stąd wydostać i nikt nie mógł tu wejść. Ale przynajmniej mieliśmy spokój i nikt nas nie zabierał na strzelanie.
Dyktowy Ludek 2: Kilka lat temu pojawili się ludzie, którzy potrafili zdjąć runy. Przygotowali pomieszczenie zabezpieczone runami przeciwpożarowymi, wywozili tam ciała zabitych dyktowych ludków i palili.
Dyktowy Ludek 1: Na koniec zabrali tam nas, czyli tych którzy ocaleli z masakr. Pomieszczenie było wypalone, pełne popiołu, ale też świeżego chrustu polanego benzyną. Na koniec podpalono chrust i zamknięto drzwi.
Dyktowy Ludek 2: To co się zaczęło dziać później było straszne... na szczęście jeden z runów był niedbale wykonany i udało nam się go zniszczyć. Niestety dla większości z nas już nie było ratunku, ale nielicznym udało się uratować. Przez dziurę w zabezpieczeniu ogień zapalił zewnętrzne ściany, dachy baraków i cześć z nich doszczętnie spłonęła. A dla nas skończył się wreszcie ten koszmar.
Kulisy tej straszliwej zbrodni opisaliśmy dla Was w ramach 28. akcji GTWb: ofiary psychopatycznych morderców w przestrzeni miejskiej.
środa, 17 lutego 2010
Jestem wrakiem
Pochodzę z Pięknej Słonecznej Italii i teraz jestem już tylko wrakiem...
ale kiedyś byłem postrachem polskich szyn i dróżników. Taa, jak w
latach 50. i 60. przekraczałem 100km/h to na podwórkach przy linii
kolejowej kury ze strachu przestawały sie nieść, a krowom mleko w
wymionach kwaśniało.
Myślałem, że tubylcy w kraju nad Wisłą są przyzwyczajeni przez Luxtorpedę do takich pojazdów, ale okazało się że ja jeżdżę na innej trasie - nad morze. Jak docierałem na miejsce, to wywoływałem przypływ, który zmywał plażowiczów z plaży, dlatego zwano mnie Błękitną Falą.
Teraz stoję sobie przy dworcu Warszawa Główna, równie nieużywanym jak ja.
Ale do niedawna tkwiłem w krzakach, do tej pory są tam moi kumple.
Występowałem też gościnnie na blogu u lavinki: link.
Myślałem, że tubylcy w kraju nad Wisłą są przyzwyczajeni przez Luxtorpedę do takich pojazdów, ale okazało się że ja jeżdżę na innej trasie - nad morze. Jak docierałem na miejsce, to wywoływałem przypływ, który zmywał plażowiczów z plaży, dlatego zwano mnie Błękitną Falą.
Teraz stoję sobie przy dworcu Warszawa Główna, równie nieużywanym jak ja.
Ale do niedawna tkwiłem w krzakach, do tej pory są tam moi kumple.
Występowałem też gościnnie na blogu u lavinki: link.
wtorek, 16 lutego 2010
niedziela, 14 lutego 2010
Walentynkowo-serduszkowo
Walentynki już prawie
za nami, i jak? Macie już dość tych wszystkich serduszek, czerwonych róż
i różowych misiaczków? Tak? To świetnie! Oto kolejna porcja serduszek!
Walę tynki do gołego, uzbrojonego po zęby betonu.
I zielsko... znaczy ten, no... symboliczny kwiatek! Fijoł.
Walę tynki do gołego, uzbrojonego po zęby betonu.
I zielsko... znaczy ten, no... symboliczny kwiatek! Fijoł.
niedziela, 7 lutego 2010
EC Żerań razy 3
Na początek zadzieramy głowy do góry i z przystanku EC Żerań... eee...
przepraszam - Żerań FSO, podziwiamy białe pióropusze, jakimi ozdabia
błękitne niebo tytułowa elektrociepłownia Żerań.
A teraz spójrzmy z nieco innej perspektywy - z dachu opuszczonego bloczyska.
A na takiej pięknej fototapecie, cień autora.
I jeszcze sponad dachów Fabryki Domów.
A na koniec zapraszam na blog Radka, który pisze o opuszczonym torze kolarskim Nowe Dynasy.
A teraz spójrzmy z nieco innej perspektywy - z dachu opuszczonego bloczyska.
A na takiej pięknej fototapecie, cień autora.
I jeszcze sponad dachów Fabryki Domów.
A na koniec zapraszam na blog Radka, który pisze o opuszczonym torze kolarskim Nowe Dynasy.
piątek, 5 lutego 2010
Bzykające się gołębie...
Hmmm... w zasadzie, to bzykają się pszczółki, co w takim razie robią gołębie? Może gruchają się?
Oto Pan Gołąb i dwie nadobne Gołębice. Miejsce nadzwyczaj romantyczne - wieża w opuszczonej fabryce, z wspaniałą panoramą. Coś akurat dla gołębi.
Pan Gołąb wystartował do jednej z Gołębic, latał za nią, nadymał się, gruchał, wynywał głupawe podrygi i obroty (u różnych gatunków ziemskich nazywane tańcem). Ale Gołębica dała mu kosza i odfrunęła.
Pan Gołąb zajął się więc drugą Gołębicą, która cierpliwie czekała na swoją kolej i była mu przychylna. Po krótkiej grze wstępnej przeszli do rzeczy.
Po czym udali sie na boczek, odpocząć po upojnym, zimowym popołudniu.
Oto Pan Gołąb i dwie nadobne Gołębice. Miejsce nadzwyczaj romantyczne - wieża w opuszczonej fabryce, z wspaniałą panoramą. Coś akurat dla gołębi.
Pan Gołąb wystartował do jednej z Gołębic, latał za nią, nadymał się, gruchał, wynywał głupawe podrygi i obroty (u różnych gatunków ziemskich nazywane tańcem). Ale Gołębica dała mu kosza i odfrunęła.
Pan Gołąb zajął się więc drugą Gołębicą, która cierpliwie czekała na swoją kolej i była mu przychylna. Po krótkiej grze wstępnej przeszli do rzeczy.
Po czym udali sie na boczek, odpocząć po upojnym, zimowym popołudniu.