poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Muchomory w sosie komarowem (Walery Wątróbka)

Dziś kolejna podróbka Wiecha, ale najpierw dwa oryginalne kawałki. Ciekawostką jest, że część felietonów publikował kilkakrotnie (i nie mam tutaj na myśli wyboru do kolejnych zbiorków), czasem tylko z lekkimi zmianami, a nierzadko też jeden, nieco krótszy kawałek umieszczał w zupełnie różnych felietonach.

Przykładem może być "Tramwaj w konfiturach" (skan str.1, skan str. 2 ) był to pierwszy felieton z "Dryndą przez Kierbedzia", widziałem go jeszcze w zbiorku "Bitwa w tramwaju" i chyba jeszcze w którymś... to był jeden z felietonów sądowych i nie było tam ani Walerka, ani Gieni. Teraz trafiłem na niego w rubryce "Walery Wątróbka ma głos" (Dzień Dobry! 1933-08-27). Różnią się w zasadzie tylko takimi szczegółami jak wstęp, osoby, tu jadą z Piaseczna tam z Sochaczewa, albo tu są truskawki, a tam agrest.

pieprznik jadalny (cantharellus cibarius), czyli kurka

Muchomory w sosie komarowem

Z grzybami nigdy nie wiadomo, raz są, a raz ich nie ma. Ale my z Gienią mamy na nich metodę, jadziemy na Kiercelaka, Różyca, Szembeka, czy co tam akurat foncjonuje i po przejściu alejkami wiemy że są podgrzybki skolko ugodno, a takżesamo trochę maślaków i prawdziwków. Przykładowo mówię, bo jak byliśmy w Żerardowie na letniakach i na ichniego Kiercelaka zasunęliśmy, to tylko kurki byli, a i to niedużo. Kurka w occie to jednakowoż prima zagrycha pod jednego dziecinnego. Z leśnych wyrobów, jeszcze czarne jagody można było uświadczyć.

No to z małżonką zabraliśmy weklinowe kosze, blaszankowe kubki z widoczkiem i dawaj do lasu. Tu jednak odbiliśmy się od ściany, ja od ściany komarów, Gienia od ściany jeżyn. Gienia zrezygnowała i oświadczyła, że bez kurków sie obędzie, ja jednakowoż na ambit sprawę wziąłem, nie będą mi żadne kolczaste i bzyczące w te i nazad bruździć i wstępu do lasu bronić.

Trzeba spróbować jeszcze raz, ale tą razą porządnie się przygotowić. Od mieszkającego po sąsiedzku wędkarza pożyczyłem kalosze rybackie do samej szyi, na łeb wygrzebałem z dna szafy maskę przeciwgazową i zasuwam do lasu. Krzaki kolczaste i chmary insektów mi teraz niestraszne, ale po kilku krokach szkiełka mnie zaparowali, nie widziałem gdzie idę i jak nie przyfonduje w latarnię. W ten deseń z maski trzeba było zrezygnować, wypożyczyłem za to kapelusz pszczelarski z taką firanką z drobnemi oczkami. Jeszcze w gazy bojowe się zaopatrzyłem, które ponoć najlepsze na latające gady, duże zapasy ich mamy od wojny, bo w pierwszej byli w powszechnym użyciu, to wojsko naprodukowało ich potem na zapas, ale w drugiej na atom, tanki i luftwafę się przerzucili, a magazyny zostali pełne. No to jakiś przytomniak wpadł na pomysł, żeby rozcieńczyć, we flakoniki poprzelewać i sprzedawać do odstraszania uciążliwego tałatajstwa. A parę lat temu nazad, w jednym z warsiaskich fortów odkopali jeszcze kajzerowskie zapasy, tyle że szybko je wykupili, bo nie ma to jednak jak dobra przedwojenna niemiecka chemia, mucha nie siada.

podgrzybek złotopory (xerocomellus chrysenteron), czyli zajączek

Tak przygotowany weszłem już bezpiecznie do lasu i szybko kubeczek jagodami napełniłem. Te jagody tak pół na pół zbierałem, albo jeden plus jeden - znaczy jedną na ząb, a jedną do kubka dla Gieni. Natomiast z grzybami bryndza. kurek nawet na lekarstwo, tylko trochę gąsek, gołąbków i zajączków znalazłem. Jak spotykałem miejscowych grzybiarzy, to widziałem że mają jakieś ni to psiaki, ni to muchomory w koszykach, więc pytam co to jest, a ten mówi że czubajki.
- Zalewasz pan kolejkie, przecież wiem jak kania wygląda i kitu mnie pan nie wciśniesz.
- Nie czubajki kanie, tylko czubajki po prostu. Wszystkie kanie w tym lesie już o piątej rano były wyzbierane.
- A chyba że tak, a do octu to się nadaje i pod czystą zakropioną gorzką?
- Ma się rozumieć, zbieraj pan nierozwinięte łebki, na marynatę w sam raz.
No to nazbierałem.

W międzyczasie chmury poszli precz i skwar się zrobił niemożebny. W mojem pancernem stroju zacząłem się gotować we własnem osobistem sosie, więc musiałem go zdjąć, a komary, gzy, muchi i muszki, jakby na to czekały i huzia na mnie. No to ja wyciągam flakon i obficie siebie spryskałem. Na chwilę pomogło, ale zaraz wróciły i dawaj mnie rypać ze zdwojoną mocą. Wiec ja ponownie uruchamiam miotacz gazów bojowych, znowu pomogło, głównie dlatego że jak którego trafiłem, to kojfnął w krótkich abcugach, ale pozostałe odleciały i jak buteleczka była pusta, wróciły krwiopijce i mnie obsiadły.

Broni chemicznej już nie miałem, no to trzeba je załatwić konwencjonalnie, więc ja chlast z liścia w policzek. Trzy sztuki za jednym zamachem splaszczyłem, no to lu z drugiej strony i blaszkie francuskiem sposobem w czoło, a potem fangie w nos... ale trochie za mocno, bo mnie zwaliło z nóg i trochę zamroczyło. Dobrze że boksu nie trenuję, bo jeszcze jakiego nokałta bym zasunął i by mnie żywcem zeżarła ta brzęcząca chmura jakbym leżał dłużej nieprzytomny. Jak doszedłem do siebie, zerwałem się i dawaj klepać po gębie i ramionach, ze dwadzieścia, trzydzieści ich utłukłem, ale posiłki wciąż przybywały i te cholery co jednego utłukę, one dwa razy dziabną i zaczęły wyrównywać wynik. Tak więc mówię do siebie:
- No Walerek,  nie dasz rady tej Luftwaffe, trzeba nawiewać zanim wypompują z ciebie całą krew - i chodu z lasu.

borówki czarne (Vaccinium myrtillu), czyli czarne jagody

Na ulicy patrzę, a ręce fioletowo-czerwone od jagodowej juchy, wyglądam jakbym wątróbkie żywcem szlachtował i ćwiartował. Nie mogie się tak na kwaterze pokazać, bo Gienia na mój widok zemgleje. Patrzę - hydrant na rogu, podchodzę naciskam wajchę, a tu nic, woda nie leci. Próbuję jeszcze raz, to samo.
- Hydrant zamknięty, trzeba iść po kluczyk - odzywa się z tyłu jakiś starszy jegomość.
- A gdzie jest ten kluczyk?
- W remizie, ale zanim wydadzą trzeba mieć bumagę z magistratu. Tam trzeba złożyć podanie w trzech kopiach i mają tydzień na rozpatrzenie - tu spojrzał na moje ręce - Chodź pan do mnie, mieszkam tu za rogiem, tam się obmyjesz.
No to poszliśmy, ręce jako tako umyłem, żywy kolor spłynął, ale pozostały sine. No trudno, jakby Gienia cholerowała, to powiem że woda w rzece zimna i mnie ręce zsiniały.

Podziękowałem memu dobroczyńcy, ale wychodząc zerknąłem w lusterko, a tam patrzy na mnie osobnik z opuchniętem obliczem, jak po lepszym mordobiciu, a co gorsza z sinymi ustami. Otworzyłem usta z wrażenia, a język jeszcze bardziej zsiniały. No nie, Gienia teraz na pewno spazmów dostanie na widok tego upiora, a jak dojdzie do siebie, to cholerować będzie że zamiast do lasu, na melinę się udałem i cały ranek denaturat chromoliłem. Nie ma rady, trzeba chociaż ten kolorek wywabić, a do takiej wewnętrznej przepierki najlepiej się nadaje czterdziestoprocentowy płyn do płukania. Wstąpiłem więc po drodze na jednego głębszego, ale że już nie miałem żadnego zaskórniaka, na zagrychę mnie nie starczyło, wrąbałem więc zebrane dla małżonki jagody. Może to i dobrze, Gienia i tak boi się bąblowca, a jakby nasmażyła konfitur, to może znów by się skończyło jak przed wojną w tramwaju, kiedy to po niezgorszej awanturze niewinnie za konfitury dostałem dwa tygodnie aresztu.

Spojrzałem jeszcze na swe oblicze w szybie, a od tych jagód usta i język znowu sine. No nic, przygotowałem się na najgorsze i zasuwam, wchodzę do domu, a Gienia zaczem na mnie, w koszyk się gapi i mnie pyta:
- To zamiast kurek szukać, za panienkami całe przedpołudnie się uganiałeś?
Zgorzałem, bo po drodze w myśli przeleciałem wszystkie możliwe wymówki  jakie może mnie czynić, ale tej nie przewidziałem.
- Ależ skąd królowo piękności mojej, za żadnymi panienkami się nie uganiałem, w lesie same grzybiarze płci męskiej, żadna kobieta nie zaryzykowałaby utraty urody w tych waronkach. Patrz jak mnie gębe pokąsali komary, cały opuchłem.
Ale okazało się, że Gienia panienkami nazywa te miejscowe grzybki, które faktycznie w occie kurkom mocno ustępują, ale po kilku kolejkach różnicy już żadnej nie ma.


muchomor rdzawobrązowy (amanita fulva), czyli czubajka, panienka, szlachcianka...

Zobacz też wcześniejsze felietony à la Wiech:
- Ogniem i sikawką
- Czwarty miesiąc lata

oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka
- Wczasy pod topolą

środa, 8 sierpnia 2018

Czwarty miesiąc lata (Walery Wątróbka)


Walery Wątróbka ma głos - Dzień Dobry! 1936


Czyli dla ochłody kolejny kawałek à la Wiech.

Ale na  początek jeszcze coś z prawdziwego Wiecha, czyli jak Walerek zażywał przed wojną kąpieli dla ochłody - 1934-05-13 Dzień Dobry!  Ten kawałek jest o tyle ciekawy, że fragment (dłuższy lub krótszy) z kąpielą czytałem w kilku felietonach w różnym kontekście. Ot na przykład po wojnie szwagier też na Poniatówce z kubełkiem się kąpał - "Na ten upał" (str. 1, str. 2 i 3 ze zbioru "A to ci polka!"). Takich powtórek u Wiecha zresztą sporo.



wiadomości bieżące - 1937-06-14 Dzień Dobry!

Czwarty miesiąc lata

Detalicznie nie wiem, które miasto było ostatnio najgorętsze w Europie, ale Warszawa z pewnością na podium, albo tuż za nim, bo konkurencja spora. Chciałem Wam Drogie Czytelniki dalej gadkie letniakach w Żerardowie zasunąć, ale w tem ukropie mózg się lasuje, człowiek pomyślunku nie ma, totyż pobarłożę wam dzisiaj tylko o upale.

Gienia na letniaki nad wodę wyjechała, a ja zostałem mieszkania pilnować, żeby jakie łachudry nam czego z niego nie nawalili, najbardziej mnie się rozchodziło o wiśniową nalewkie na pestkach. A temczasem upał spadł na nasz jak wielkie nieszczęście, w dzień ulice zamieniają się w piekarnik i asfalt zaczyna spływać do Wisły, nawet lewego kamasza w niem straciłem, bo mi ugrzązł podczas przechodzenia po pasach, a i tak dobrze że zdążyłem dać dyla z tej pułapki zanim mnie całego wciągła. Totyż za nietoperzaka teraz robię, znaczy nocne życie uskuteczniam. Zresztą nie tylko ja, w dzień pustki na tretuarach, a jak kto już wyjdzie, to przebiega po niem truchcikiem, żeby odcisków sobie nie poparzyć. Natomiast po zachodzie tego piekielnego słońca ciężko się przepchnąć, a do knajpy nawet szpilki nie wciśniesz.

Ale po nocy nastaje dzień i trzeba się wyspać. Początkowo w domu nie było źle, bo grube, przedwojenne mury chłód jeszcze z zimy trzymały, ale lato trwa już czwarty miesiąc totyż zdążyły się nagrzać. Człowiek do gołego rozebrany leży i spać nie daje rady bo za gorąco, a zdjąć nic więcej nie może, chyba żeby skórę spróbować? Chciałem się z łózka przenieść do wanny, zimnej wody nalać - nie za dużo, żeby się przypadkiem nie utopić, ot tyle co by chłodziła pierwszą krzyżową. Szybko wskoczyłem, i jeszcze szybciej z tej wanny wyskoczyłem, bo woda gorąca. Już myślałem, że kurki pomyliłem, ale nie, bo zarówno z czerwonego, jak i z niebieskiego ukrop leci. Widać rury płytko wkopane i woda się w nich nagrzała. Wicherek już od tygodnia mówi, że dziś jest najgorętszy dzień w tem roku i zapowiada deszcz...  na jutro. Dzisiaj też zapowiada, że jutro ma padać, tylko my ciągle po uszy tkwimy we "wczoraj" i nijak tego jutra nie możem dogonić.

Poszłem więc po rozum do głowy i wykompinowałem, ze teraz w lokalach klimatyzacja jest zamontowana, znaczy takie urządzenie do zmiany klimatu - na zewnątrz Afryka, a w środku Arktyka. Udałem się więc do baru na rogu, zamówiłem zimne jasne z wianuszkiem i wygondoliłem duszkiem, bo mnie w gardle zaschło niemożebnie zaniem tam doszłem. Sen mnie zaraz zmorzył, ale zaraz mnie budzi kielnerka z pytaniem czy coś jeszcze zamawiam, no to zamówiłem dolewkie i od razu kima. Jednakowoż nie tylko ja szukałem tu schronienia przed straszliwem skwarem, tłoczno się zrobiło i ze snu wyrwało mnie jakoweś chrząkanie i letkie trącanie w krzesło. Patrzę naobkoło, wszystkie miejsca zajęte, a obok stoją młodziaki i pytają czy można się dosiąść. Kulturalnem i towarzysko oblatanem człowiekiem jestem, to rzecz jasna że się zgodziłem i próbuję wrócić do przerwanego zajęcia, a te żłoby niemyte salonowego obycia nie mają i zaraz nad uchem głośne gadkie mnie zasuwają.



metro, stacja Słodowiec (fot. lavinka)

Powiedziałbym im co o tym myślę i uskutecznił pogadankie o towarzyskiem przepisie salonowym, ale po pierwsze primo śpiący byłem i nic mnie się nie chciało, a po drugie sekunde widzę że tutaj odpoczynku nie zaznam, znakiem tego trzeba szukać innej meliny. Wyszedłem więc i jak sztamajzą zza winkla w ciemię dostałem żarem z jasnego nieba. Myśl Walerek szybko, bo zaraz z ciebie skwarka zostanie, no i wymyśliłem, że się udam do schronu atomowego, który nam parę lat temu nazad do Wileńszczaka dociągli, znaczy do metra się schowam, bo jak sama nazwa wskazuje, ładnych parę metrów jest pod ziemią, totyż chic przyjemny tam panuje. Zaraz się rozłożyłem na krzesełku i w try miga się udałem na łono Morfeuszaka. Ale ochrona wkrótce się mną zainteresowała, to pokazałem jem bilet miesięczny, powiedziałem że czekam na szwagra i nie, nie wiem kiedy przyjedzie, miał być pół godziny temu. Na chwilę się odczepili, ale potem znów zaczęli mnie dokuczać. Legalnie tu byłem, więc ruszyć mnie nie mogli, tylko co chwila mnie szturchali, budzili że to, że tamto, że owo. No to się wkurzyłem i wsiadłem w pociąg.

O, tutaj łapało się komara prima sort, zwłaszcza jak przesiadłem się do poprzecznej, dłuższej linii, tylko na końcowych stacjach musiałem wysiadać, ale raz się udało, przegapili mnie i w wagoniku do następnego kursu przekimałem. Jednakowoż zmęczyły mnie te ciągłe pobudki i przesiadki, ale przypomniałem sobie, że tramwaje także samo teraz w arktyczne powietrze są wyposażone, no to zaiwaniam po schodach do wyjścia i jak się nie wygrużę na jakimś potykaczu, to zaraz na pysk się sturlałem  z powrotemna peron, Pozbierałem się jakoś i tym razem uważałem na różne listewki pod nogami, z powrotem na górę i w Dwójkie. Tramwaj taki więcej draczny, bo na dwie strony drzwi posiada, a to dlatego że na pętli nie zawraca, tylko z powrotem rakiem zasuwa. Motorniczy jak się dowiedział co i jak, to pozwolił mnie drzemać z tyłu i nie budził, równy chłop, szkoda mrugać, są jeszcze porządni ludzie na tem świecie. Tak więc zasuwaliśmy w te i nazad przez Most Północy, czy raczej imienia Zgrupowania Skłodowsko-Nalibockiego AK ps. Kuria z d. Maria dwojga imion Salomea herbu Dołęga... czy jakoś w ten deseń, bo detalicznie nie pamiętam. W końcu motorniczy musiał zjechać na fajrant, a mnie w następnem kursie trafił się chomąciak nieużyty, któremu przetłomaczyć się nijak nie dało i za każdem nawrotem mnie budził. Przesiadłem się więc na dłuższe linie, ale wszystkie spieszą się nie wiadomo gdzie i niewiele dłużej niż metro jeżdżą, w Czwórce najlepiej się spało, bo ponad godzinę zaczem całe trasę przejechała. Jakoś przebiedowałem i jako tako odpocząłem do wieczora 



Tramwaj z Mostu Północnego

Następnego dnia  wracam do domu o poranku, patrzę w niebo, a tam psiakrew błękit bez żadnej chmurki i słońce zaczyna mnie piegi przypalać. Wypiłem śniadanie, zagryzłem ogóreczkiem mało solonym, bo na takie pogode najlepszą zagrychą jest świeże warzywo, no i postanowiłem spróbować jazdy koleją. Zakupiłem bilet do Radomia, bo czytałem że na tej trasie trwa remont i są niemożebne spóźnienia. Wjechał Radom, już wsiadam do środka, ale sporutowałem co to za pociąg i zatrzymałem w pół kroku, bo zamiast luxtorpedy wjechał stary skład. O nie Walerek, w tem pociągu ugotujesz się musowo we własnem osobistem sosie. Wtem zagwizdali odjazd i konduktor krzyknął "Proszę wsiadać, drzwi zamykać", a ja zaczem krok w tył dać, odruchowo wskoczyłem do środka. Rozglądam się i oczom nie wierzę - siedzenia nie plastikowe, lecz nowe, miękkie, zielone w żółty rzucik, a do tego zagłówek, takżesamo mroźny wicherek z sufitu idzie. Dobra, spróbuję, jak będzie źle to jeszcze w Warszawie zdążę wysiąść. Ale nie, kimało się prima sort do samego Radomia, trzy godziny z hakiem. Dwa takie kursy w te i w tamte, to w pociągu wieczora można doczekać.

Tak sobie też myślę, że ratusz obwodową linię metra, albo chociaż tramwajową lub kolejową wybudować powinien, gdzie oszronione wagoniki w kółko by zasuwali i to sypialniane lub kuszetkowe, żeby Warszawiaki w najgorszy gorąc mieli się gdzie przekimać w godziwych warunkach. Dobry pomysł? Wiadomo że tak! Jutro go zgłaszam do budżetu prencypialno-ten-tego.


Tu stacja Radom

Zobacz też wcześniejsze podróbki Wiecha:
- Ogniem i sikawką

oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Luxtorpeda Mazowiecka
- Wczasy pod topolą
- Muchomory w sosie komarowem

piątek, 3 sierpnia 2018

Wczasy pod topolą (Walery Wątróbka)

Poniżej kolejny kawałek à la Wiech, tym razem drugi odcinek z serii "Letniaki w Żerardowie". A na początek jeszcze oryginalny felieton Wiecha do poczytania, również w tematyce letniej, o tym jak Walerek się opalał  - 1933-07-30 Dzień Dobry!


Zalew Żyrardowski - wielkie otwarcie


Wczasy pod topolą

Miasto Żerardów całe jest obklejone plakatami zapraszającymi na otwarcie zalewu tydzień temu. No to postanowiliśmy skorzystać z tego zaproszenia i pojechać tam rowerem, bo zorientować się jak tu jeżdżą autobusy nijak nie szło. Nasz rower to "coś w rodzaju rykszy, skrzynka między dwoma rowerami. Jeden był męski, dla mnie, z wolnem kołem, drugi - damka, dla małżonki, z ostrem. W środek kładło sie wałówkie i jazda. Gienia ciągła całe maszynerie, a ja przeważnie odpoczywałem. Obojgu nam to dobrze robiło - ja sie poprawiłem, a żona uzyskała linie."* Do tego doczepiona jeszcze przyczepka z fotelem na kółku dla siostrzenicy. Jechało się prima sort, ale niemożebnie się nacięliśmy na tak zwane ścieżki kolarskie. Nie powiem, niewąski wynalazek, sportowcy ćwiczyć mogą na tych torach jazdę slalomem, po muldach itp. ale my parę razy utknęliśmy naszem pojazdem na zakrętach między słupkami, barierkami i inszymi listwami rozdzielającymi pasy i ani wte ani we wte. Od tej pory omijaliśmy te tory kolarskie szerokiem łukiem.

Problemem okazało się przejechanie przez tory. Owszem, można tunelem, ale tam taki korek stoi, że przeciskać się między temi samochodami niebezpiecznie, zwłaszcza z małoletnim dzieckiem. A zapychać schodami z tem całem majdanem tyż nieporęcznie. Zapytaliśmy więc miejscowych tubylców jak pokonać tę przeszkodę, ale jedni mówili że najbliższy przejazd w Międzyborowie, inni że nie, że przejazd w remoncie i kierowali nasz na jakiś Mały Tunel. Dopiero jakiś przytomny młodziak nas skierował do jeszcze mniejszego tunelu:
- Dużym Tunelem faktycznie lepiej się nie pchać. Możecie państwo pojechać tamtędyk, potem w prawo i nowym przejściem pod torami - podziękowaliśmy, ruszyliśmy dalej i już po chwili zjeżdżaliśmy z górki na zbity pysk tunelikiem. Gienia piszczała, wnuczka krzyczała na przechodniów "Z drogi śledzie, rower jedzie!", a ja tylko mocno i prosto trzymałem kierykie, aż odcisków dostałem. Za to pod górkie z rozpędu nie daliśmy rady, musieliśmy zejść i samotrzeć przepchnąć na drugie strone.

Żyrardowskie ścieżki kolarskie

Topole nad zalewem

Na miejscu rozłożyliśmy się w cieniu topoli, bo upał zrobił się fest i grzało na dwadzieścia cztery fajerki. Zaraz Gieniuchna wyciągnęła gar flaków z pulpetamy, a ja ćwiartkę na lepsze trawienie. Niestety w leguraminie przeczytałem, że wznoszenie i spożywanie napojów wysokowyskokowych wzbronione, postanowiłem więc kupić oranżadę i do opróżnionej butelki dla kamuflażu wlać czystą ojczystą. Zawróciłem jednak w połowie drogi do sklepiku, bo zauważyłem dwie facetki w wieku matrymonialnem, spożywające ukradkiem po dużym jasnym, jednakowoż niespecjalnie się z tem kryjące.

W leguraminie stoi też, że kąpać się można w punkcie wyznaczonym. I faktycznie boje wyznaczały kąpielisko o głębokości do pasa, obstawione naokoło ratownikami. Jak ktoś ze złej strony wychodził na pomost - gwizdek wopisty i sztorcowanie. Wychodził krzywo lub bokiem - także samo, pływał na skos i chlapał - gwizdek, ktoś zanurzył głowę na sekundę - rusza ze wszystkich czterech stron akcja ratwniczą. Zaś poza pomostami i bojami, w miejscach zabronionych leguraminem kąpało się sporo narodu i pies ratownik z kulawą nogą się nimi nie interesował. Po mojemu jest tak - na wyznaczonem kąpielisku włos z głowy nikomu spać nie ma prawa, siniaka nawet nabić sobie nie można, ani paznokcia zedrzeć, bo odpowiedzialność spada na ratowników. Ale na samej prewencji ratownictwa nauczyć się nie można, gdzieś trzeba ćwiczyć, jak ktoś się na boku zacznie topić to będzie można przeprowadzić akcję ratunkową, a o wiele jednak się nie powiedzie i jakaś lebiega się utopi, to na własną odpowiedzialność, trzeba było pływać między kolorowym steropianem.

Co do wchodzenia do wody miałem pewne wątpliwości, bo w wodzie pływały jakieś cusie i obrobiły brzeg w zielony rzucik. Ale uspokoił mnie miejscowy amator kąpieli, który objaśnił że są to glony i wysypki dostaje się dopiero wtedy, gdy zakwitną tak, że delikwent wychodzi z wody cały zielony. Wtedy też  wopiści wywieszają czerwoną flagie zabraniającą kąpieli, a jak jest biała jak teraz, można pływać do woli. Trochę jednak nasz ratownicy traktują jak jakieś niegramotne żłoby, co więcej niż dwa kolory nie zapamiętają. A obywatel jest ciekawy dlaczego czegoś się zabrania, tak więc myślę że system flag należałoby wzbogacić i tak proponuję zastosować następujące flagi: zielona - glony, fioletowa - woda za zimna, czerwona - woda za gorąca, niebieska - pizga na fest bufortów, czarna - czerwonka, żółta - wyciek z fabryki chemicznej...

WOPR Żyrardów czuwa

Zielone cusie

Jak się w końcu zdecydowaliśmy skorzystać z kąpieliska, to znowuż Gienia nie mogła wcisnąć się w zeszłoroczny kostium, za dużo schaboszczaków, a za mało roweru od zeszłego lata. W końcu postanowiliśmy załatwić sprawę zespołowo - Gienia kostium wciągała, a ja ją pchałem, a potem na odwrót. I w końcu pokonaliśmy przeciwnika, wygraliśmy trzy do kółka. Znaczy szwy puściły w trzech miejscach, ale małżonka się wpasowała do środka. Ostatecznie zdecydowała jednak, że będzie zażywać tylko kąpieli słonecznej.

W bok od plaży na wielkiem otwarciu uruchomili boisko do piłki piaskowej, tyle że przez ostatni tydzień lało non stop i boisko zmieniło się basen. Widziałem jak przyszła komisja i z godzinę debatowała co z tem fantem zrobić, jeden postulował obniżenie chodnika, który blokował odpływ, drugi przeciąć przez chodnik rynnę, trzeci że lepiej pod nim puścić rurkie... pomysłów było jeszcze wiele i w końcu na niczym nie stanęło. A ja myślę, że nic nie należy robić, dzieciaki zadowolnione naparzały w piłkie wodne i tylko rodzice, oraz dziadki niepocieszone ganiały małoletnich pętaków, żeby nie taplali się w błocku i to pewnie oni nasłali tę komisję.
 
Boisko do piłki wodnej

Tradycyjnie prawie każda plażująca rodzina była zaopatrzona w tranzystor, można więc było posłuchać muzyczki i wiadomości. Gorzej tylko, gdy obok było kilka nadajników i każdy nastawiony na inną stację, istne prosekorium muzyczne. Tak więc o wiele się nie posiadało własnej superheterodyny do zagłuszenia inszych, trzeba było wybrać najbardziej pasującą i do niej się przysunąć. Mieliśmy z temi radyjkami jeden wypadek, bo wicherek ogłosił że właśnie moczy nas ulewny deszcz, totyż czem prędzej nawialiśmy pod wiatkę. Ale czy ten deszcz był suchy, czy też parował nim dotarł do ziemi, że nie dostaliśmy ani kropelką, jednocześnie weszliśmy w zasięg innej audycji i tam było że nad nami słońce świeci na całego i radzą się fest nasmarować kremami przeciw promieniom nadfiołkowym. Totyż koniec końców rozłożyliśmy się bliżej tej ostatniej, niech sobie tylko na tamtych leje.

Siostrzenica objaśniła nas jeszcze, że nie wszystkie nadajniki to radia, a niektóre to są takie ustrojstwa oznaczone skrótem, któren oznacza Mam Przeboje Trzy, bo tylko tyle nadaje. I faktycznie, z większości było słychać trzy przeboje na krzyż i to wszędzie te same tylko w innej kolejności.

Plażowanie było w deseczkie, jednak gorzej potem w nocy ze snem. Mimo że profilaktycznie opalałem się w cieniu, spaliłem się na raka naobkoło i z żadnej strony nie mogłem się położyć do łóżka, ani na plecach bo tam już skóra złaziła, ani na brzuchu, bo czerwony byłem niemożebnie, boczki też niezgorzej przypalone. Gienia chciała mnie leczyć okładami z kwaśnego mleka, ale z tym był pewien problem. Nastawiła literek, a ta cholera kwaśnieć za nic nie chce, a na koniec zaczem się zsiąść, podjeżdżać zaczyna nieświeżem zapachem. Nastawiliśmy mleko z papierowego kartonu - nic, takżesamo z tem z plastikowej butelki, a leguralnego w szklanej nie ma. Siostrzenica nam poradziła, że teraz zsiadłe mleko osobno się kupuje, no to oblecieliśmy wszystkie sklepy, ale mówili że było, ale wyszło. Widać wszystkie Żerardowiaki leczą oparzenia słoneczne. Tak więc na stojaka musiałem kimać i trochę niewyspany potem chodziłem.



Zalew Żyrardowski - tabliczka
rys.Jerzy Zaruba z tomiku "Szafa gra"

*) - nie mogłem się powstrzymać, żeby tego kawałka nie skopiować żywcem z Wiecha, stąd cudzysłów (znaleźć można np. w felietonie "Żono-moto-rower" z tomiku "Wątróbka po warszawsku")


Zobacz też wcześniejsze felietony à la Wiech:

oraz z serii "Letniaki w Żerardowie"
- Muchomory w sosie komarowem