W piątek ruszyliśmy na Młociny poszukać reszty skrzynek
przy których jeszcze nie byliśmy. Zaczęliśmy od łamigłówki, która nie
była zarejestrowana ani na opencaching.pl ani na geocaching.com - po
prostu nasi drogowcy ją zastawili na rowerzystów... było gorąco, a my
rano wstaliśmy, więc polegliśmy na tym quizie. Ale nic to, szlak
rowerowy jest obiektem profesjonalnie chronionym i tego się trzymając z
ufnością pojechaliśmy dalej.
Dalej było już tylko gorzej - okazało się, że drzewo które skrywało skrzynkę, obaliło się.
Mimo ekspedycji do wnętrza pnia , skrzynka się nie odnalazła.
Do kolejnej skrzynki dojścia broniły zagony okazałych pokrzyw (o nisko latających eskadrach komarów nie wspominając).
Za
to zaliczylismy FTFa (First to Find) w jakiejś grze terenowej dla
dzieciaków. Dzieciaki dopiero się zbierały na pobliskiej polance, a my
żeby nie psuć im zabawy nie wpisaliśmy się... ale i tak byliśmy pierwsi!
Jeśli
na początku narzekaliśmy na krzaki i pokrzywy, to dalej było już tylko
gorzej... istna dżungla, która skrywała przeróżne skarby i artefakty.
Ot, choćby te pradawne latarnie, które plemiona celtyckie pozostawiły tu na czarną godzinę. Może jeszcze kiedy się przydadzą.
A jak ruscy zakręcą nam kurek, to tutaj są zgromadzone jeszcze przez ludność kultury ceramiki wstęgowej, te oto zbiorniki gazu.
A
propos surowców - oto transport Węgla C-60 do Huty. Izotop ten bardzo
dobrze wchodzi w reakcję z żelazem tworząc rudy (stąd brązowy kolor).
Dlatego też stosuje się go ostatnio w hucie, do pieca zamiast dwóch
transportów - węgla i żelaza, trafia jeden i już.
W krzakach trafiliśmy tez na niejedną mogiłę.
A oto jedna ze skrzynek nieco zardzewiała zębem czasu.
Efektem
wycieczki było danie dnia - geokeszerzy w sałatce z pokrzyw i panierce z
komarów. Mogłoby być gorzej, gdybyśmy nie lasem, a terenami otwartymi
jeździli, na wieczów serwowano by geokeszera pieczonego, smażonego, albo
jedno z drugim (w sosie własnym oczywiście).
No i na koniec Masa, jako deser, czyli tytułowa wisienka na torcie.
Sprawa
nie była prosta, mieliśmy wjechać do centrum miasta, w którym powietrze
jest śmiertelną trucizną. Niby staraliśmy się zaaklimatyzować,
inhalując się w bezpośrednim sąsiedztwie huty... ale huta już nie ta co
dawniej.
Na szczęście wolontariusze rozdawali maseczki, żeby
nieprzyzwyczajeni rowerzyści nie padali jak muchy po pierwszym wdechu.
Oczywiście mieszkańcy Śródmieścia przyzwyczajeni do lokalnej, pełnej
spalin atmosfery tylko się śmiali z tych maseczek.
Ja
oczywiście skorzystałem z maseczki. Może i między garbarnią a Polmosem
się wychowywałem, ale powietrze z Bolimowskiego Parku Krajobrazowego
mnie rozpieściło.
Ale
lavinka, która przy pracującej pełną parą , dymem i pyłem hucie się
wychowywała i jeszcze się nie odzwyczaiła, znalazła inne zastosowanie
dla tej maseczki. Bo przez niektóre skrzyżowania w centrum Warszawy da
się przejechać tylko z zamkniętymi oczami.
Proszę pan! Proszę się tak nie zaciągać warszawskim powietrzem! To grozi ciężkimi chorobami układu oddechowego!
Pies o żelaznych płucach.
No to jedziemy do strefy ZERO
Było upalnie... mimo że Masa ruszała pod wieczór, ten wieczór nadal był gorący. Maseczki mogły też służyć jako zimny kompres.
A podobno im wyżej tym czystsze powietrze... a zatem ROWERY GÓRĄ!
Zobacz też:
wpis na Warszavce lavinki
wpis na Warsaw Cycle Chic
Galerię na Picasie
Więcej zdjęć tradycyjnie na Forum Masy
Podnosi się poziom mórz, wód gruntowych o opadów
rocznych... gdzieś w górach, czy na wyżynach aż tak bardzo się nie
zmieni, ale u na na Mazowszu trzebaby zamienić rower na rowerek wodny
(albo ponton czy amfobię), bo wody już po kostki, a miejscami i wyżej.
Na
wysoczyznach mazowieckich jeszcze tragedii nie ma, woda nie pokrywa
100% powierchni (ale istotny odsetek), jednak to tylko kwestia czasu.
Zanim
Chińczycy budujący A2 opuścili nasze niziny, podzielili się
doświadczeniami w temacie rolnictwa i tak oto powstały pierwsze
eksperymentalne uprawy selera a la ryż.
Oraz kapusty... nie, nie pekińskiej, mazowieckiej podwodnej.