sobota, 27 sierpnia 2011

Dożynki Młocińskie z Masą jako tą wisienką na torcie

W piątek ruszyliśmy na Młociny poszukać reszty skrzynek przy których jeszcze nie byliśmy. Zaczęliśmy od łamigłówki, która nie była zarejestrowana ani na opencaching.pl ani na geocaching.com - po prostu nasi drogowcy ją zastawili na rowerzystów... było gorąco, a my rano wstaliśmy, więc polegliśmy na tym quizie. Ale nic to, szlak rowerowy jest obiektem profesjonalnie chronionym i tego się trzymając z ufnością pojechaliśmy dalej.



Dalej było już tylko gorzej - okazało się, że drzewo które skrywało skrzynkę, obaliło się.



Mimo ekspedycji do wnętrza pnia , skrzynka się nie odnalazła.



Do kolejnej skrzynki dojścia broniły zagony okazałych pokrzyw (o nisko latających eskadrach komarów nie wspominając).



Za to zaliczylismy FTFa (First to Find) w jakiejś grze terenowej dla dzieciaków. Dzieciaki dopiero się zbierały na pobliskiej polance, a my żeby nie psuć im zabawy nie wpisaliśmy się... ale i tak byliśmy pierwsi!

 

Jeśli na początku narzekaliśmy na krzaki i pokrzywy, to dalej było już tylko gorzej... istna dżungla, która skrywała przeróżne skarby i artefakty.

Ot, choćby te pradawne latarnie, które plemiona celtyckie pozostawiły tu na czarną godzinę. Może jeszcze kiedy się przydadzą.



A jak ruscy zakręcą nam kurek, to tutaj są zgromadzone jeszcze przez ludność kultury ceramiki wstęgowej, te oto zbiorniki gazu.



A propos surowców - oto transport Węgla C-60 do Huty. Izotop ten bardzo dobrze wchodzi w reakcję z żelazem tworząc rudy (stąd brązowy kolor). Dlatego też stosuje się go ostatnio w hucie, do pieca zamiast dwóch transportów - węgla i żelaza, trafia jeden i już.



W krzakach trafiliśmy tez na niejedną mogiłę.





A oto jedna ze skrzynek nieco zardzewiała zębem czasu.



Efektem wycieczki było danie dnia - geokeszerzy w sałatce z pokrzyw i panierce z komarów. Mogłoby być gorzej, gdybyśmy nie lasem, a terenami otwartymi jeździli, na wieczów serwowano by geokeszera pieczonego, smażonego, albo jedno z drugim (w sosie własnym oczywiście).

No i na koniec Masa, jako deser, czyli tytułowa wisienka na torcie.





Sprawa nie była prosta, mieliśmy wjechać do centrum miasta, w którym powietrze jest śmiertelną trucizną. Niby staraliśmy się zaaklimatyzować, inhalując się w bezpośrednim sąsiedztwie huty... ale huta już nie ta co dawniej.

Na szczęście wolontariusze rozdawali maseczki, żeby nieprzyzwyczajeni rowerzyści nie padali jak muchy po pierwszym wdechu. Oczywiście mieszkańcy Śródmieścia przyzwyczajeni do lokalnej, pełnej spalin atmosfery tylko się śmiali z tych maseczek.



Ja oczywiście skorzystałem z maseczki. Może i między garbarnią a Polmosem się wychowywałem, ale powietrze z Bolimowskiego Parku Krajobrazowego mnie rozpieściło.



Ale lavinka, która przy pracującej pełną parą , dymem i pyłem hucie się wychowywała i jeszcze się nie odzwyczaiła, znalazła inne zastosowanie dla tej maseczki. Bo przez niektóre skrzyżowania w centrum Warszawy da się przejechać tylko z zamkniętymi oczami.



Proszę pan! Proszę się tak nie zaciągać warszawskim powietrzem! To grozi ciężkimi chorobami układu oddechowego!



Pies o żelaznych płucach.



No to jedziemy do strefy ZERO





Było upalnie... mimo że Masa ruszała pod wieczór, ten wieczór nadal był gorący. Maseczki mogły też służyć jako zimny kompres.



A podobno im wyżej tym czystsze powietrze... a zatem ROWERY GÓRĄ!



Zobacz też:
wpis na Warszavce lavinki
wpis na Warsaw Cycle Chic
Galerię na Picasie
Więcej zdjęć tradycyjnie na Forum Masy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz