Sobotnia pogoda była pod zdechłym Azorkiem. Cały dzień padało, mżyło,
siąpiło, lało... deszcz można było odmieniać tego dnia przez przypadki,
osoby, czasy i diabli wiedzą co jeszcze. Na rower się w związku z tym
nie wybraliśmy, ale w domu nie usiedzieliśmy, oczywiście że ruszyliśmy z
buta na skrzynki.
N Nie dziwi w tych okolicznościach przyrody, że motywem przewodnim była Deszczowa Piosenka... ale trzeba było uważać z jej nuceniem, bo lavinka zaraz zaczynała skakać po kałużach.
Dochodzimy do pierwszej skrzynki, a tu policja... chyba ze dwadzieścia nysek policji przejeżdżało obok nas. Mecz jakiś? Demonstracja? Potem okazało się, że faktycznie mecz. No to przeczekaliśmy, nie będziemy przecież przełazić przez dziurę w płocie przy policji.
A za płotem... o tak wyglądało wpisywanie się do logbooka:
Ciekawie było w pewnym opuszczonym domu. Trzeba było się wspiąć na pierwsze piętro po trzymających się na słowo honoru schodach. Zarzekałem się, że drugi raz tam nie wlezę... ale skrzynki nie znaleźliśmy, zeszliśmy i wtedy po zdjęciach namierzyłem dokładniej rejon ukrycia. No to znów na górę i przy pomocy kłujki skrzynka namierzona (szukałem dobrze, ale była głęboko schowana).
Ale to nie koniec, skrzynka mi spadła na dół, a zawartość rozsypała się po schodach i pod nimi... no to lavinka podjęła się pozbierania, zlazła ze schodów i wlazła na nie po raz trzeci.
Kolejnym ciekawym miejscem był Fort Piłsudskiego. Dokładnie nie zwiedziliśmy, bo w ten deszcz już nam się trochę nie chciało, trzeba będzie wrócić.
A w Parku Arkadia lavinka żegna się z GeoKretem, tymczasem kaczki i łyski chyba zadowolone z aury.
Potem Królikarnia, skrzynka zginęła, ale trochę poobcowalismy ze Sztuką przez duże "Sy"... no i teraz trochę wyobcowani sie czujemy.
Ale najciekawsze były "Głowy wawelskie". Oto głowa Jarosława Dąbrowskiego:
A to czerep Jana Kochanowskiego:
Kusiło żeby wstąpic, ale byliśmy już tak uszargani, że pewnie by nas wygonili...
Zamiast tego pomenelowaliśmy w metrze (przy okazji przemieszczania sie dalej na południe), mieliśmy i prowiant i kawę z termosu.
A potem dalej w drogę.
Bylismy świadkami jak dzielna koparko-ładowarka przenosi maluszka przez głębokie błoto.
Trochę chyba za bardzo na to południe się zapędziliśmy... przysnęliśmy w metrze, ale kto by sie spodziewał że tak wydłużyli tą linie.
A jak wróciliśmy, to znów nie moglismy się wstrzelić w Warszawę
Dopiero za którymś strzałem trafilismy we właściwy pomnik.
Zdarzało się, że ciężko było się wpisac, bo logbook był kompletnie przemoczony.
"Mokro" było zresztą jednym ze słów przewodnich soboty... to droga do jednej z kolejnych skrzynek.
A czasem strumyk-ścieżka krzyżowała się ze strumykiem właściwym.
A na końcu tej dróżki Madonna Mrówków i donna lavinka
A dalej co? Woda oczywiście, ale nie taka zwykła, tym razem studzienka-źródełko.
A potem zapadła noc i nic nie pamiętam, bo mam kurzą ślepotę...
N Nie dziwi w tych okolicznościach przyrody, że motywem przewodnim była Deszczowa Piosenka... ale trzeba było uważać z jej nuceniem, bo lavinka zaraz zaczynała skakać po kałużach.
Dochodzimy do pierwszej skrzynki, a tu policja... chyba ze dwadzieścia nysek policji przejeżdżało obok nas. Mecz jakiś? Demonstracja? Potem okazało się, że faktycznie mecz. No to przeczekaliśmy, nie będziemy przecież przełazić przez dziurę w płocie przy policji.
A za płotem... o tak wyglądało wpisywanie się do logbooka:
Ciekawie było w pewnym opuszczonym domu. Trzeba było się wspiąć na pierwsze piętro po trzymających się na słowo honoru schodach. Zarzekałem się, że drugi raz tam nie wlezę... ale skrzynki nie znaleźliśmy, zeszliśmy i wtedy po zdjęciach namierzyłem dokładniej rejon ukrycia. No to znów na górę i przy pomocy kłujki skrzynka namierzona (szukałem dobrze, ale była głęboko schowana).
Ale to nie koniec, skrzynka mi spadła na dół, a zawartość rozsypała się po schodach i pod nimi... no to lavinka podjęła się pozbierania, zlazła ze schodów i wlazła na nie po raz trzeci.
Kolejnym ciekawym miejscem był Fort Piłsudskiego. Dokładnie nie zwiedziliśmy, bo w ten deszcz już nam się trochę nie chciało, trzeba będzie wrócić.
A w Parku Arkadia lavinka żegna się z GeoKretem, tymczasem kaczki i łyski chyba zadowolone z aury.
Potem Królikarnia, skrzynka zginęła, ale trochę poobcowalismy ze Sztuką przez duże "Sy"... no i teraz trochę wyobcowani sie czujemy.
Ale najciekawsze były "Głowy wawelskie". Oto głowa Jarosława Dąbrowskiego:
A to czerep Jana Kochanowskiego:
Kusiło żeby wstąpic, ale byliśmy już tak uszargani, że pewnie by nas wygonili...
Zamiast tego pomenelowaliśmy w metrze (przy okazji przemieszczania sie dalej na południe), mieliśmy i prowiant i kawę z termosu.
A potem dalej w drogę.
Bylismy świadkami jak dzielna koparko-ładowarka przenosi maluszka przez głębokie błoto.
Trochę chyba za bardzo na to południe się zapędziliśmy... przysnęliśmy w metrze, ale kto by sie spodziewał że tak wydłużyli tą linie.
A jak wróciliśmy, to znów nie moglismy się wstrzelić w Warszawę
Dopiero za którymś strzałem trafilismy we właściwy pomnik.
Zdarzało się, że ciężko było się wpisac, bo logbook był kompletnie przemoczony.
"Mokro" było zresztą jednym ze słów przewodnich soboty... to droga do jednej z kolejnych skrzynek.
A czasem strumyk-ścieżka krzyżowała się ze strumykiem właściwym.
A na końcu tej dróżki Madonna Mrówków i donna lavinka
A dalej co? Woda oczywiście, ale nie taka zwykła, tym razem studzienka-źródełko.
A potem zapadła noc i nic nie pamiętam, bo mam kurzą ślepotę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz