Niestety nie udało mi się dokładnie zidentyfikować gatunku, jest bowiem kilka możliwości i nie mogłem żadnej z nich wykluczyć.
Być
może jest to sosna norweska. Sosny takie sadzono przy trasach i stokach
narciarskich, bo zgodnie z zasadą, że "czym kora za młodu nasiąknie,
tym jako decha trąci", narty z takich sosenek, które napatrzyły się na
narciarzy, same jeździły i to nierzadko lepiej niż sam narciarz. A
najbardziej lubiły podejścia jodełka, jak taka zobaczyła jakiś pagórek,
czy górę, to narciarz choćby bronił się jak lew, to itak musiał na nią
wleźć.
A
może skośnooka sosna banzai, czasem błędnie bazywana sosną japońską
(przez co często jest mylona z sosną gęstokwiatową, którę równierz zwie
się sosną japońską). Hodowano jej jako drzewko banzai, a potem sadzono z
nich żywopłot, który nie wpusdzczał obcych... co bardziej natrętnych
intruzów, żywopłot przerabiał na nawóz.
Jest
tez możliwość, że są to pozostałości tajnych, strategicznych upraw
mających na celu wyhodowanie nizinnego gatunku jodły, poprzez krzyżówkę z
sosną? Pytanie tylko po kiego grzyba? Bardzo dobre pytanie, bowiem po
odtajnieniu niektórych dokumentów, okazało się że był to pic na wodę, a
naprawdę chodziło o wyhodowanie kłonic balistycznych. Taka kłonica
doskonale się maskowała w lesie i w erze satelitów szpiegowskich łatwiej
ją było ukryć niż klasyczną wyrzutnię rakiet. Ponadto żywicowanie
takiej sosny dawać miało paliwo jądrowe do podwodnych okrętów atomowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz