Ptuj - jedno ze starszych słoweńskich miasteczek na dzień
dobry zrobił nas w balona. no cóż, mieszkańcy mają na pieńku z
grawitacją. Nie wróżyło to dobrze operacji A Ptuj!, ale nie poddawaliśmy się.
Za
przeszkodą wodną o znaczeniu strategicznym (zwaną przez tubylców rzeką
Drawą), widać umieszczony na wzgórzu strategiczny obiekt (przez tubylców
zwany gradem - pewnie od gradu pocisków, którym witał przyjezdnych -
nas nie przywitał, bo z powodu upał grad stopniał, a gorącej kaszy do
lania za kołnierze nie zdążyli przygotować, albowiem było jeszcze przed
śniadaniem).
Przeszkodę
wodną pokonaliśmy dziełem inżynieryjskim umożliwiającym przerzucenie
piechoty i jednostek zroweryzowanych na właściwą stronę cieku.
Na drugim brzegu saperzy postawili zaporę uniemożliwiającą wjazd jednostkom zmotoryzowanym.
Zamek
zdobyliśmy fortelem - podczas gdy siły główne, spieszone szturmowały
schodkami, ja podjechałem od drugiej strony do wejścia kuchennego i na
pytanie "kto tam" odpowiedziałem "swój" i już byłem w środku.
Z góry mogliśmy ocenić sytuację na froncie walki o lepsze jutro i zaplanować kolejne posunięcia.
Okazało się, że jednostka balonowa rekrutowała się z wojsk górskich i jak przyszło co do czego, to dali nogę na przełęcze.
Podczas
przejazdu przez miasto, gdy ruszyłem z misją indywidualną, próbowano
mnie pokonać hipnotyzującą mozaiką, ale nie ze mną te numery! W końcu
codziennie rano piję kawę z kubka w mozaikę Gaudiego i jestem
uodporniony.
Podsumowują operacja A Ptuj! zakończyła się pełnym sukcesem bez strat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz