W każdym razie pojawił się u mnie jakieś dziesięć lat temu przy okazji imprezy pączkowej... to była jedna z imprez w kuchni na dziesiątym piętrze akademika na Żwirkach. Wcześniej była impreza frytkowa, potem były jeszcze inne. No i była pączkowa, podczas której ten przepis został wypróbowany.
Jako że efekty jego stosowania były nader smakowite, Janek skopiował go ode mnie... a potem ja ten przepis zgubiłem. W rodzinie Janka przepis funkcjonuje do dziś, trafił też z powrotem do mnie. Oto on - przepis na Poncz-ki (bo w składzie jest spirytus).
kliknij w obrazek żeby powiększyć
Niedawno przepis ten znalazłem w jednej z książek kucharskich w domu. I teraz mam zagwozdkę - czy jest to ten pierwotny zaginiony przepis, czy jego kopia odpisana od Janka?
Analiza karteluszka wykazała, że jest to moje pismo, że pisałem chińskim piórem napełnionym czerwonym atramentem marki Pelikan, a datowanie węglem drzewnym pozwoliło ustalić że notatka powstała w pierwszej dekadzie XXI wieku... nic co by pozwoliło rozstrzygnąć dylemat.
Nic to, ważne że przepis jest, a więc do roboty, bo Tłusty Czwartek za pasem.
Pyszne, jeszcze ciepłe pączki... ale po zjedzeniu dwóch takich odpadłem (lavinka po jednym) - pączki z cukierni są przy tych dietetyczne, człowiek może cztery po kolei zjeść i sięgać po następne, a tutaj dwa i knock out.
Sam przepis nie jest doskonały, nie ma nawet słowa o nadzieniu... ale może celowo? Bo mieszkańcy południa Polski upierali by się pewnie przy nadzieniu różanym, a mieszkańcy Mazowsza burczeliby na to, że marmolada w środku ma być wieloowocowa, a nie jakaś różana. A tak każdy zapakuje do środka co mu pasuje.
A zatem smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz