piątek, 1 lutego 2013

Wszystko przez te %#@& bociany... czyli Plaga Alzacka.

Wszystko zaczęło się latem 2011. Rowerowaliśmy po Alzacji, a jednym z jej symboli jest bocian - różnego typu pamiątki z bocianem, maskotki bociana itp. można tam kupić wszędzie na pęczki.

W Munster zrozumieliśmy dlaczego. Tylu bocianów i bocianich gniazd w jednym miejscu nie widziałem nigdzie. Dachy wokół placu przed kościołem były dosłownie opanowane przez bociany.



I wtedy nas sobie upatrzyły, na pewno któryś nas śledził, a rok później przyniosły nam Kluskę. Zresztą nie tylko nas sobie te opierzone gady upatrzyły, wśród znajomych jest teraz istny baby boom, już nawet nie dziwimy się, gdy dowiemy się, że ktoś znajomy znowu jest w ciąży lub właśnie urodziło im się dziecko.  Normalnie plaga jakaś... alzacka, te bociany nam chyba jakiegoś wirusa sprzedały. Tak więc jakby co, to przepraszamy, to my przywlekliśmy z Alzacji tę zarazę.







A wracając do munsterskich bocianów, jeden z nich właśnie uczył się latać i to było dosyć komiczne, bo zdarzało się że że próbując wylądować na dachu lub antenie, nie trafił, przeleciał tuż nad i musiał próbować jeszcze raz.



A te bociany to sprytne i zapobiegliwe bestyje, ały czas nas pilnowały, byśmy się jakoś nie wykręcili. Zwłaszcza mnie, gdy gdzieś jechałem, miały na mnie oko, bym nie dał dyla na Madagaskar.

Ot, na przykład w Chorwacji, trafiłem do wsi Čigoć, która należy do Europejskiej Unii Bocianów (jak to twórczo przetłumaczyła Ania).



Ta i sąsiednie wsie ciągną się malowniczo wzdłuż rzeki Sawy, dlatego też domy są piętrowe, a mieszkalne jest zazwyczaj waśnie piętro... a to dlatego, że są wybudowane na terenach zalewowych. Bociany zaś mają swoje gniazda jeszcze wyżej, więc żadna powódź im nie grozi.













Tutaj zamiast kur i psów, po podwórkach chodzą bociany.





A to największy bocian we wsi... chyba go sterydami nafaszerowali, albo co.





Lot nad rzeką Sawą.



Nawet na Słowacji pilnował mnie bocian w Kałuży.

1 komentarz: