środa, 26 listopada 2008

Kap y Noss Winter Expedition

W ostatnią niedzielę odbył się XLIV Złaz Kampinoski im. Andrzeja Harskiego, na którym prowadziliśmy z Gosią trasę rowerową. Zbiórka była na ostatniej stacji metra (Gosia: Dopisz, że Młociny, bo jeszcze ktoś pojedzie na Kabaty).



Oprócz dwójki przewodników, znalazła się czwórka śmiałków gotowych na zimową ekspedycję do Puszczy. Czyli razem szóstka, jeśli się nie pomyliłem podczas tych skomplikowanych działań matematycznych.

Gosia jako blachowany przewodnik (blacha nr 611), jako suchy prowiant zabrała krowy ciąguty.

Wujek To Mi, również zblachowany (nr 584), przywiózł z łódzkiej cukierni (a dokładnie bałuckiej) słodkie rogaliki, a ponadto termos herbaty z goździkiem i cynamonem.

Ania z Robertem, po raz nie wadomo który na Złazie, zabrali ze sobą termos gorącego kakao.

Radek przyjechał na poziomce, choć mu mówiłem, że przez Truskawkę jechać nie będziemy. Był to jego pierwszy kontakt z SKPB.

A Eryk wziął ze sobą GPSa, ale przyznał się do tego dopiero nocą w czasie drogi powrotnej (gdy dojechaliśmy w miejsce, gdzie coś w ogóle na tym GPSie było).

Ruszyliśmy do Puszczy, a ta nas powitała śnieżycą.



Na naszej drodze stanęła tabliczka co nam grozi, jeśli pojedziemy dalej. Postanowiliśmy się więc na własną odpowiedzialność ponarażać.



A tam był Atomowa Kwatera Dowodzenia. Zwiedzanie zaczęliśmy od ogromnych, podziemnych hal, które wykorzystaliśmy jako parking rowerowy.



Potem przeszliśmy do głównego obiektu, czyli niepozorego budyneczku z kilkoma poziomami podziemi.




Nie wychodząc na powierzchnię ziemi, przedostaliśmy się do ostatniego obiektu - koszar.



Okazało się, że ktoś podstawił drabinę i da się tam wejść na dach. Oczywiście skorzystaliśmy z tej okazji.



A z dachu był ładny widok na podziemne hale (ich strop to takie białe boisko po lewej), oraz główny bunkier - ten mały budyneczek po prawej.



Po obejrzeniu głównego zabytku wycieczki, ruszyliśmy na właściwą część przejażdżki... o 12:30. Podążyliśmy śladem lodowca, szlak ten był wyznaczony przez głazy narzutowe. Były to kolejno:
- Kamień Ułanów Jazłowieckich
- Kamieć Witolda Plapisa
- Kamień Andrzeja Zboińskiego
- Kamień plut. pdch. Orlika







Jechało nam się przyjemnie kolejką... a właściwie tym co z niej pozostało, czyli nasypem kolejowym.



W końcu dotarliśmy jako ostatnia trasa do ogniska - a tam kiełbaski, herbata. Ponadto przy ognisku okazało się, że Eryk to Stevie Wonder incognito.




W drodze powrotnej minęliśmy jeszcze jeden głaz - Kamień w Truskawiu upamiętniający partyzantów i mieszkańców którzy zginęli w czasie wojny.


Zobacz też:
- Zaproszenie, czyli co obiecywaliśmy
- moją galerię na Picasie
- kilka zdjęć z manewrów i Złazu u Gosi na Picasie

- relację z zeszłego roku
- relację sprzed dwóch lat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz