poniedziałek, 4 maja 2009

Dzień 1: A na chuja idziemy na tego Pikuja?

No i koniec długiego (przynajmniej dla mnie) weekendu majowego. Cofnijmy się zatem o 9 dni wstecz, a ja zacznę relację z wyjazdu na rajd Beskid Niski 2009. W tym roku rajd był w klimatach gangsterskich, a ja wybrałem się na trasę Szajka zza Buga... co prawda była to właściwie szajka zza Sanu, ale to szczegół.

Relacja live tydzień później... dzień po dniu: 25.0426.04, 27.04, 28.04, 29.04, 30.04, 01.05, 02.05, 03.05

Dzień 1: Warszawa >>> Lwów >>> Biłasowica - Pikuj (1408) - Połonina Szerdowska (1321) - Zełemeny (1304) - Ostry Wierch (1294) - ruiny schroniska pod Ostrym Wierchem

Ruszyliśmy z Warszawy autobusem rejsowym do Lwowa, gdzie złapaliśmy marszrutkę na Użgorod. Sporo czasu spędziliśmy na granicy, zatrzymali inny autobus, a nasz gdzieś pojechał, a my czekaliśmy na granicy - w końcu wrócił i ludzi z dwóch autobusów zapakowali do jednego (dobrze że były półpuste). Mimo to, wysiedliśmy w Bieszczadach, za przełęczą Beskid przed godziną 8:00 (9:00 po przestawieniu zegarków) po 12 godzinach podróży...  co ciekawe, jadąc  nasze Bieszczady pociągiem, bylibyśmy w Zagórzu o 10:30 (też po 12 godzinach jazdy), a jeszcze trzeba dojechać w góry. Oczywiście gdyby jechał, bo w piątek tydzień przed długim weekendem go nie było. Chyba, żeby coś kombinować z autobusami. Oto jak kolej, jako teoretycznie najwygodniejszy środek transportu, sama się eliminuje.



Pierwsza ukraińska wieś, pierwsza sklepo-knajpa, pierwsza kawa.



Pierwsza cerkiew.



Pierwszy widok na Pikuja.



Pierwszy krzal.

Adam: Zobaczmy czy idziemy na zachód... hmmm, na północ... też dobrze.
Jarek: Jakie kurwa dobrze? Mieliśmy iść szlakiem, i to żółtym, na Pikuja!
To Mi: A na chuja?



Pierwsze zdjęcie strażackie... Aniołki Adasia, czyli szajka zza Buga w komplecie.




Tut spocziwaje wojin UPA.



A tymczasem trwa ofensywa wiosny na niezdobyte Karpaty. Oto ziemie przeszywają zielone lance.



Nie, to nie przebiśnieg... sam sie początkowo pomyliłem, bo dotychczas śniezycy wiosennej nie widziałem poza ogródkiem, na wolności. Swoją pomyłkę spostrzegłem i sprostowałem gdy rzeczywiście napotkaliśmy śnieżyczkę przebiśnieg.



Prawie jak lodowiec.



No i na chuja wleźliśmy na tego Pikuja?




Nasza tajna broń.



A ten połoninny grzbiecior (Połonina Pikuja), co się ciągnie w lewo, w prawo i znów w lewo, to nasza wędrówna na dwa dni. Dzisiejszy nocleg przypadł pod górką drógą od prawej.

Zwróćcie też uwagę na wypalony płat połoniny.



Oto on. Z widokiem na Pikuja, jak jaki wulkan.



No to w drogę.




I jeszcze kilka widoczków z wędrówki połoniną.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz