Był pogodny czerwcowy dzień, ptaszki ćwierkały, wiatr kołysał łany zbóż,
bunkry ukryte w krzakach strzegły drogi... klasyczna cisza przed burzą.
Oto bowiem z najmniej spodziewanego kierunku, ze wschodu, zbliżała się
Białostocka Brygada Zmotoryzowana (w składzie: zbyszaci i Nickiel),
natomiast od zachodu pociąg pancerny wiózł Pułk Cykloułanów Mazowieckich
(lavinka i meteor2017).
No dobra, w tytule jest małe oszukaństwo, bo powinien on brzmieć: "Wszystkie schrony bojowe Punktu Oporu Prosienica i PO Podbiele, oraz kilka z PO Skłody Linii Mołotowa - dzień 1: PO Prosienica", ale przyznacie, że tak jak jest brzmi lepiej ;-) Okeszowaniem tzw. Linii Mołotowa zajęli się Snuffery, Artix i Nina, później kolejni geokeszerzy zakładali skrzynki w bunkrach bezkeszowych, tak więc wchwili obecnej bodaj wszystkie bunkry z PO Prosienica i Podbiele są okeszowane... a nawet jeśli jeszcze jakiś kryje się w krzakach, to być może ktoś go wkrótce znajdzie i uzupełni braki na mapie.
Zaczęliśmy tradycyjnie, czyli od cyklogrobbingu i od pikniku na skraju drogi, bo od Małkini spory kawałek przejechaliśmy i pora najwyższa była się posilić.
Natomisat, pierwszy schron, do którego dotarliśmy ok. godziny 14:00, to PO Prosienica 1. Tutaj też podjechali do nas zbyszaci i Nickiel, którzy od rana byli w terenie i zdobyli już większą część PO Prosienica. Chwila odpoczynku, pogaduchy, wymiana GeoKretów, wpisy do owncache'y... a gdy ekipa białostocka ruszyła dalej, my spięliśmy rowery obok schronu i z buta ruszyliśmy szukać dwóch sąsiednich bunkrów.
Dwójkę
znaleźliśmy szybko, ale trochę się zeszło zanim namierzyliśmy rurę w
której kryje się kesz, a potem nie mogłem go wyciągnąć... podczas gdy ja
się siłowałem, lavinka podeszła od drugiego końca i wyjęła bez
problemów. Z nr-em 18 mieliśmy pewien problem, szukaliśmy zasadniczo GPS
Free, dopiero gdy były trudności z namierzeniem schronu, odpalalismy
GiePSa w telefonie (wtedy nie mieliśmy jeszcze ładowarko-akumulatorka i
wiedzieliśmy że baterii na trzy dni nie starczy). Tutaj właśnie
musieliśmy złapać sygnał, za to ze skrzynką poszło szybko. Potem
wróciliśmy do rowerów i podjechaliśmy do nr-u 9.
Ledwie
dotarliśmy do dziewiątki, zaczęło solidnie padać. Niestety bunkier był
wysadzony, więc schowaliśmy się w przedsionku, co prawda było dosyć
ciasno, ale ochronę przed deszczem dawał przyzwoitą. Chwilę przestoju
poświęciliśmy na małą przekąskę, w niszy pikninowej serwowane były:
kawa i herbata z termosu, kanapki do samodzielnego montażu z
przywiezionych składników (chleb z GSu w Danikowie), oraz ciasteczka
na deser.
W
międzyczasie szukałem też skrzynki pod betonową płytą... a właściwie
nie tyle szukałem, co ją wyciągałem i zajęło mi to sporo czasu. Nie
odważyłem się całkowicie wleźć do środka i przy pomocy kijaszków
próbowałem ją dotargać w zasięg ręki i gdy już było blisko, skrzynka
turlała się wgłąb, spod płyty dolatywały moje soczyste wiąchy, zaś echo
odpowiadało "mać, mać, mać..." . W końcu jednak udało się.
Gdy
już przestało padać, rowery zostawiliśmy spięte w przedsionku, a sami
ruszyliśmy szukać kapliczek, oraz nr-u 10, no i momentalnie
przemoczyliśmy spodnie prawie do pasa. Skrzynkę kapliczkową znaleźliśmy,
ale chcieliśmy też obejrzeć inne kapliczki i oczywiście najdłużej
szukaliśmy tych, co były tuż za bunkrem. Więcej zdjęć kapliczek na Picasie .
Dziesiątki
szukaliśmy długo i namiętnie, nawet GiePS nie pomagał. Dopiero gdy
wreszcie udało się ją namierzyć, okazało się że są to ruiny małego
schronu, ukryte w krzakach na stoku wzgórza. Maskowały się świetnie, a
to był nasz pierwszy jednoizbowy bunkier, podczas gdy my szukaliśmy
takiego dużego jak poprzednie
Pojechaliśmy
kawałek dalej piaszczystymi drogami, skitraliśmy rowery w sosnowym
zagajniku i miedzami do kolejnych trzech bunkrów. Do siódemki dotarliśmy
mokrymi trawami, a na miejscu okazało się, że mogliśmy pod sam schron
dojechać rowerem. Tutaj przydają się buty z dobrą podeszwą, bo dolny
poziom zaściełają zwoje przerdzewiałego drutu kolczastego. Moje sandały
trekkingowe posiadają podeszwę grubą i solidną, żaden drut im
niestraszny, ale musiałem chodzić bardzo ostrożne, by nie skaleczyć się
od góry.
Siedemnastka była strzeżona szyszką... zastanawialiśmy się, co oznacza "szukaj za szyszką" w logach i okazało się, że należy to rozumieć dosłownie. Szesnastka natomiast, była totalnie przemoczona, niestety słońca nie było, to przesuszyć nie mogliśmy, tyle co przetarliśmy wnętrze i zawartość. Niestety logbook był kompletnie mokry, wpisać się nie dało, ale pieczątkę wbić i owszem. Zapasowe logbooki pechowo zostały w sakwach rowerowych, ale dwa dni później jak wracaliśmy z Podbieli, specjalnie pojechaliśmy tędy i podskoczyłem dołożyć suchy logbook.
Trzynastka
faktycznie była nieco pechowa, daliśmy tutaj d... ciała na całej linii i
straciliśmy mnóstwo czasu. Jechaliśmy sobie boczną drogą gruntową, a tu
w bok w kierunku bunkra odbija dróżka, no to my za nią, niestety dróżka
po chwili znikała. Tutaj wpadliśmy na głupi pomysł, bo powinniśmy
porzucić rowery na skraju zagajnika, ale nie chciało im się ich spinać,
bo skoro to tylko jedna skrzynka i tuż za zagajnikiem, to dojdziemy. A
potem wpadliśmy na jeszcze głupszy pomysł (rosły one chyba w tym zagajniku jak
grzyby po deszczu), by nie wracać tak samo, ale miedzą dobić do drogi
którą opuściliśmy... problem w tym, że okazało się, że i ona znikała zaraz po tym jak z
niej zjechaliśmy i targaliśmy rowery miedzami w mokrej trawie i trochę
naokoło nadkładając sporo drogi.
Do
P-3 dało się podjechać, mimo że dróżka znikała, ale ugór był porośnięty
niską, lichą roślinnością, więc dało się jechać (nawet pod górkę).
Bunkier malowniczy, a w środku ptaszki uwiły sobie gniazdko. Obok do
brzózki przypięliśmy rowery i dalej z buta do P-20.
Do P-20 najkrótsza droga biegła na siagę przez pole... ale że pole obsiane było zbożem, wybraliśmy przynajmniej dwa razy dłuższą drogę miedzami, by nie deptać upraw. Później jeszcze podjechaliśmy do P-11 i był to ostatni bunkier pierwszego dnia.
Tutaj
warto zaznaczyć, że fakt wysadzenia części bunkrów, ma też pewne plusy
dodatnie - dzięki temu możemy zapoznać się z elementami konstrukcyjnymi,
niemal jak w przekroju. Poza tym schrony stanowią wspaniałe zbiorowisko
roślinności naskalnej, a dach porastają murawy, czy nawet niewielkie
drzewka. Ach, mieć taki skalniak zwieńczony trawniczkiem w ogródku... a
wnętrze schronu mogłobyrobić za piwniczkę.
Poprzez miedze, poprzez łąki, poprzez leśne ścieżki wąskie, cztery łapy psa unoszą w świat,
Łapy, łapy, cztery łapy, a na łapach pies kudłaty, kto dogoni psa? kto sogoni psa?
Gdy
tak wędrowaliśmy miedzami, w pewnym momencie lavince biegnącej z górki,
załączyła się piosenka, która stała się hymnem naszej wyprawi na Linię
Mołotowa. Posłuchajcie i wy: link .
Tak jak zaczęliśmy, tak skończyliśmy dzień1, znowu cyklogrobbing i mogiły zbiorowe.Na nocleg wróciliśmy do jedynki, która okazała się idealnym miejscem biwakowym. Płaska polana wyściełana sosnowymi igłami, dużo drewna w okolicy, a co najważniejsze - miejsce ustronne, z dala od główniejszych dróg, a nawet od bocznej leśnej sporo w bok. Wieczór spędziliśmy przy ognisku, susząc przemoczone części garderoby, oraz pichcąc sobie kolację, a rowery umieściliśmy w bunkrze dla ochrony przed deszczem.
Zobacz też:
- dzień 2: PO Prosienica
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz