niedziela, 22 lutego 2009

Mazowieckie Bez-Kresy

Dawno nie było takiej pogody - dużo śniegu, Słońce w błękicie i zero wiatru. I jeszcze do tego weekend. Nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed wyruszeniem na mazowieckie bezkresy.



I mimo, że igiełki mrozu szczypały w policzki, to było całkiem ciepło.



Podczas jednego z postojów (a raczej posiedzeń), zadumawszy się nad tajemnicami Wszechświata, omal nie przegapiłem rowerzysty brnącego przez zaspy. Rowerzysta ten wyglądał niemal jak Kazimierz Nowak brnący przez pustynię... swoją drogą, czytam od kilku dni książkę z listami Nowaka z podróży rowerem przez Afrykę - rewelacja.




Po drodze osobiście spotkałem 10 saren, 6 zajęcy i 1 bażanta.



Ponadto mnóstwo tropów kicającej, uciekającej przede mną fauny.



Awifauny.



Trochę ptaków widziałem też w locie, czy też gołębie w przysiadzie na dachu.



Tymczasem niektórze zwierzaki robiły krecią robotę. Oto kopce świeże i nieświeże.




Cafe pośrodku Niczego.



Brzoza Babel?



Słońcu było gorąco i miało ochotę na lody.



Przeszedł lodowiec i zostawił morenę śnieżną.



Ale też kamienistą... na jednej takiej przysiadłem na rozstajach pod przydrożnym krzyżem.



Pora wracać, a po drodze jeszcze trochę mazowieckich krajobrazów.







Więcej zdjęc w galerii na Picasie.
A na życzenie ikroopki, cytat z Kazimierza Nowaka (Libia, 4. Miesiąc pustynnej włóczęgi):

"Zapasy żywności zakupione w sklepie wojskowym fortu Gadames były skromne, nie ze względu na cenę, ale ich ciężar. Zakupiłem wszystkiego po trochu: kaszy jęczmiennej, cukru, oliwy, różnych korzeni, cebuli, tytoniu, zapałek i choć ładunek ten łącznie z 32 litrami wody ważył ponad 70 kilogramów, nie przedstawiał się okazale.

Oczywiście już w pierwszym dniu podróży zorientowałem się, że przedsięwzięcie jest o wiele trudniejsze, niż przypuszczałem, zredukowałem więc do połowy dzienne racje. Mimo to po dwóch tygodniach zaczęło być krucho z jedzeniem. Zapasy zmniejszały się zastraszająco, w paczce papierosów świeciło dno. Na domiar złego pustynia zgotowała mi nową okrutną niespodziankę - oto duży odcinek drogi był jakby cmentarzyskiem, na którym widziało się rozrzucone kości ludzi i zwierząt. Grozę tego widoku potęgowały ponure kruki pustynne, nieodłączni towarzysze biesiad hie i ogromnych czarnych mrówek."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz