niedziela, 14 grudnia 2008

Podróż warszawskim metrem

Jadąc na XLIV Złaz Harskiego, po raz pierwszy jechałem metrem z rowerem. Przez chwilę zastanawiałem się, jak przenieść rower przez bramki, ale po chwili mnie olśniło - winda! I tak po raz pierwszy korzystałem z windy w metrze...

Swoją drogą, winda z której powinni korzystać ci co rzeczywiście potrzebują - niepełnosprawni, ludzie z ogromnym, nieporęcznym bagażem, matki z wózkami, czy właśnie rowerzyści - służą do wożenia leni, którym się nie chce skorzystać ze schodów (ruchomych). Jadąc w drugą stronę, miałem małą satysfakcję, gdy ze cztery osoby władowawszy się do windy nad stacją Centrum (poziom -1), zrobiły zdziwioną minę, że zamiast na perony (poziom -3), jadą do góry. I jeszcze jak odsuwali się z obrzydzeniem, gdy przeciskałem się obok nich z oblepionym błoto-śniegiem rowerem.



Stacja Centrum.



Na Młociny jechałem nowszym (wyprodukowanym w Hiszpanii, albo i w Polsce) pociągiem.



No i koniec trasy - stacja Młociny.



Gdy wracałem ze Złazu, co prawda nieco bliżej miałem na Młociny, ale że odległości niewielkie, to pojechałem w drugą stronę, by wsiąść na stacji Wawrzyszew. Te kolumienki kojarzą mi się z rurą pod umywalką, czy od sedesu. Te z Młocin czy Wawrzyszewa nieco mniej niż z Placu Wilsona, bo nie są gładkie i są oświetlone od góry... ale skojarzenie nadal pozostaje.



O, wjeżdża skład rosyjski.




W cieple, śniegowa breja z roweru zaczęła się topić i zostawiłem po sobie kałużę. Niestety nie miałem czasu by się śniego-błota pozbyć przed wejściem do metra. A że do pociągu miałem chwilę czasu, to nadrobiłem to już po wyjściu z metra.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz