Dawno, dawno temu, niecały tydzień wstecz, w niedziele dokładnie, odbył
się pierwszy Warsaw Cycle Chic Ride, czyli warszawska przejażdżka pod
patronatem WCC. Niewątpliwie gwiazdą wycieczki i najbardziej cycle chic
była lavinka.
A panowie? Jak to faceci, co tu kombinować ze strojem i postawili na prostotę stylu. Oto Maciek, Eryk i To Mi.
I tylko Przemek (auditlog), nie uległ presji cycle chic i przyjechał w stroju sportowym.
Jeszcze na Placu Zamkowym dołączył Kamil, przejechał honorową rundkę wokół kolumny i uciekł (tłumacząc się mętnie że jest bez roweru... tez mi wymówka).
A my pojechaliśmy Krakowskim Przedmieściem by po chwili z niego uciec i zjechać ze skarpy ślimakiem na Karowej, czyli Wiaduktem Markiewicza.
Przy Dobrej próbowaliśmy się przesiąść na bicykle, ale ktoś zdemontował siodełka, a poza tym były dobrze przyspawane do podłoża, więc plan spalił na panewce.
Jadąc wzdłuż Wisły, na chwilę wpadlismy w odwiedziny do Syrenki (tacy z nas rowerzyści podsyrenkowi).
A chwilę potem podjechaliśmy do Herbatnika dobrze umoczonego w herbacie... a w zasadzie w wodzie w Porcie Czerniakowskim (to przez utrzymujący się wysoki poziom wody w Wiśle).
Jeszcze przejazd zieloną ścieżką na Agrykoli i podjazd skarpą... podjazd ten zawsze jest sprawdzianem formy (podjechali wszyscy). A podjechalismy tylko po to, by chwilę potem zjechać Belwederską.
I wreszcie wyjechaliśmy na długą prostą przy Belwederskiej, Sobieskiego, a od Wilanowa nie tylko prostą a szeroką, bodaj napopularniejszą w weekendy warszawską scieżkę rowerową wiodącą do Powsina i Lasu Kabackiego.
Sielanka, po prostu... ale żeby nie było zbyt różowo, Maciek złapał gumę. Dętkę wymienilismy, ale opona była przetarta i było ryzyko ze zaraz znów strzeli. Dlatego Maciek nas pożegnał i podjechał do najbliższego przystanku autobusowego.
My tymczasem wpadliśmy na pomysł by obejrzeć rezerwat Park Natoliński. Niestety od tyłu odbiliśmy się od bramy i ochroniarza. Postanowilismy spróbować od góry, głównym wejściem, a wtym celu musielismy kolejny raz podjechać na skarpę (tym razem w warunkach terenowych). I od góry się nie udało - zespół pałacowo-parkowy jest zamknięty i mieści się w nim jakieś Centrum Europejskie.
My tymczasem wyjechalismy na Kabaty, czyli jedną z bardziej usciezkowionych dzielnic Warszawy (razem z Ursynowem).
I tak dojechalismy do lasu Kabackiego.
Tutaj obowiązkowy postój piknikowy, a po dłuzszym odpoczynku dalej w drogę (juz powoli powrotną).
Jeszcze rytualne bęc! przy mostku.
I wyjechaliśmy na galerię grafitti na murze toru wyścigów konnych Służewiec.
A tu lavinka prezentuje jak się korzysta z infrastruktury "ułatwiającej" wprowadzanie rowerów po schodach. My stosowalismy raczej metody zbliżone do tej, którą zastosował ten rowerzysta po lewej.
Lavinka i Przemek ewakuowali się do metra.
A ja z Erykiem wjechalismy jeszcze na Kopę Cwila. Ciekawostką jest, że mimo doskonałego widoku naokoło, nie widać z niej Pałacu Kultury.
A potem juz każy w swoją stronę.
The End.
Zobacz też:
- relację lavinki
- galerie na Picasie: To Mi, lavinka
A panowie? Jak to faceci, co tu kombinować ze strojem i postawili na prostotę stylu. Oto Maciek, Eryk i To Mi.
I tylko Przemek (auditlog), nie uległ presji cycle chic i przyjechał w stroju sportowym.
Jeszcze na Placu Zamkowym dołączył Kamil, przejechał honorową rundkę wokół kolumny i uciekł (tłumacząc się mętnie że jest bez roweru... tez mi wymówka).
A my pojechaliśmy Krakowskim Przedmieściem by po chwili z niego uciec i zjechać ze skarpy ślimakiem na Karowej, czyli Wiaduktem Markiewicza.
Przy Dobrej próbowaliśmy się przesiąść na bicykle, ale ktoś zdemontował siodełka, a poza tym były dobrze przyspawane do podłoża, więc plan spalił na panewce.
Jadąc wzdłuż Wisły, na chwilę wpadlismy w odwiedziny do Syrenki (tacy z nas rowerzyści podsyrenkowi).
A chwilę potem podjechaliśmy do Herbatnika dobrze umoczonego w herbacie... a w zasadzie w wodzie w Porcie Czerniakowskim (to przez utrzymujący się wysoki poziom wody w Wiśle).
Jeszcze przejazd zieloną ścieżką na Agrykoli i podjazd skarpą... podjazd ten zawsze jest sprawdzianem formy (podjechali wszyscy). A podjechalismy tylko po to, by chwilę potem zjechać Belwederską.
I wreszcie wyjechaliśmy na długą prostą przy Belwederskiej, Sobieskiego, a od Wilanowa nie tylko prostą a szeroką, bodaj napopularniejszą w weekendy warszawską scieżkę rowerową wiodącą do Powsina i Lasu Kabackiego.
Sielanka, po prostu... ale żeby nie było zbyt różowo, Maciek złapał gumę. Dętkę wymienilismy, ale opona była przetarta i było ryzyko ze zaraz znów strzeli. Dlatego Maciek nas pożegnał i podjechał do najbliższego przystanku autobusowego.
My tymczasem wpadliśmy na pomysł by obejrzeć rezerwat Park Natoliński. Niestety od tyłu odbiliśmy się od bramy i ochroniarza. Postanowilismy spróbować od góry, głównym wejściem, a wtym celu musielismy kolejny raz podjechać na skarpę (tym razem w warunkach terenowych). I od góry się nie udało - zespół pałacowo-parkowy jest zamknięty i mieści się w nim jakieś Centrum Europejskie.
My tymczasem wyjechalismy na Kabaty, czyli jedną z bardziej usciezkowionych dzielnic Warszawy (razem z Ursynowem).
I tak dojechalismy do lasu Kabackiego.
Tutaj obowiązkowy postój piknikowy, a po dłuzszym odpoczynku dalej w drogę (juz powoli powrotną).
Jeszcze rytualne bęc! przy mostku.
I wyjechaliśmy na galerię grafitti na murze toru wyścigów konnych Służewiec.
A tu lavinka prezentuje jak się korzysta z infrastruktury "ułatwiającej" wprowadzanie rowerów po schodach. My stosowalismy raczej metody zbliżone do tej, którą zastosował ten rowerzysta po lewej.
Lavinka i Przemek ewakuowali się do metra.
A ja z Erykiem wjechalismy jeszcze na Kopę Cwila. Ciekawostką jest, że mimo doskonałego widoku naokoło, nie widać z niej Pałacu Kultury.
A potem juz każy w swoją stronę.
The End.
Zobacz też:
- relację lavinki
- galerie na Picasie: To Mi, lavinka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz